Och mój (ok Miłosza) Daddy to ten z rodzaju mega Tatusiów (nie ojców a Tatusiów) stających na wysokości zadania zawsze i o każdej porze.
Myślałam, że będzie inaczej. Jasne, że oczami wyobraźni - będąc jeszcze w ciąży - widziałam faceta, który w ramionach tuli nasze dziecko, daje mu kase na deskorolke w przyszłości czy kluczyki do fury by zabrał dziewczynę na randke. Ale to kiedyś... Myślałam, że rola ojca zaczyna się później. A tu zonk. Bo Daddy zmianiał pieluchy Miłoszowi już w szpitalu i jeszcze przede mną wziął go na ręcę (nie licząc gdy zakrwawionego położyli mi go na porodówce).
Celebrowałam tę chwile. Obcykałam milionem fotek mojego mężczyznę trzymającego na rękach nasze maleństwo i jestem dumna, zakochana, rozpływam się, rozklejam wręcz mogłabym krzyczeć ze szczęścia!
Jestem wdzięczna losowi, że dał mi faceta, który jest dżentelmenem (choć nie pindusiem srusiem, pantoflarzem, o co to to nie - wierz mi), który liczy się z moim zdaniem (a jednocześnie jest stanowczy) i który ma gen bycia człowiekiem rodzinnym.
Jestem mu wdzięczna i dziękuje mu za to, że moje macierzyństwo jest wspaniałe. Nie jestem mega zmeczoną matką mającą pretensje do życia, bo trzeba ugotować jeszcze, poprać, wysprzątać mieszkanie itd...
A więc zaczne litanie dziękczynienia:
- Za branie Lelka o 7 (!) rano by Mommy mogła się wyspać/odespać nocne karmienie.
- Za kawę do łóżka razem ze śniadaniem ZAWSZE od początku ciąży.
- Za historie opowiedziane Lelkowi a podsłuchiwane przeze mnie z drugiego pokoju wywołujące łzy szczęścia w moich oczach.
- Za zmienianie pieluch/podawania butelki/uspokajania/za wszystko!
- Za wspieranie moich mniej lub bardziej udanych pomysłów.
Daddy, Daddy! Nikt jak Ty.
I już.
Po prostu.
Kocham tego faceta!
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz