Szczepienia i gratisy z przychodni...

Byliśmy na szczepieniach.
Miłosz waży 7750g. Mama dumna w cholere.
Spostrzeżenie 1.
Bywanie w przychodniach dla mnie jako dla matki dziecka niepłaczącego jest ukojeniem :) Zdaję sobie sprawę z tego jakie ja mam cudowne dziecko. Nie płacze, nie grymasi. Z uśmiechem na twarzy dało się zbadać, ze szczepieniami było gorzej ale kto dzielnie zniesie jak mu się igłe wbija w ciało? Brawo Miłosz.
P.S. do spostrzeżenia nr 1
Była z nami dziewczynka (wśrod wielu dzieci szczepionych tego dnia), która wcale nie płakała. 3 szczepionki poleciały w nózki i rączkę a ona nic. Nic! Czujecie to?! 

Spostrzeżenie 2.
Jako, że ja jak Miłosz ma mieć szczepienie denerwuję się niemiłosiernie i mnie smuci, że on tak niewinnie się cieszy a zaraz mu babsztyl wyleci z igła i mu ten uśmiech zdjemie z jego buziaka to tatuś się nim zajmuję a ja łaże i czytam ulotki. Tu pragnę dodać, że dzielnie z dzieckiem w gabinecie jestem, lecą pytania do pediatry, uśmiechy do Majla, przytulenia po szczepieniach. Jestem na straży o czuwam. Ale czytam sobie te ulotki, patrze na próbki i szlag mnie trafia. Stoją opakowania mleka Bebiko 1 comfort. Opakowania po 350g. Widzę je pierwszy raz więc nie to, że nikt do domu nie chciał wziąć jak była pora. Patrze na date. 14.10.2014r. Dwa tygodnie po terminie. I aż mnie mierzi i wnerwia fakt, że jakaś matka mogła sobie spożytkować ale nieee nie nie nie przychodnia okazała się psem ogrodnika i wystawiła po terminie. No i pytanie: czy to nie chore? A jak trafi sie mama, która weźmie to mleko, bo na datę nie spojrzy święcie przekonana, że przychodnia wie co daje? Może i temu dzieciakowi nic nie będzie ale czy to normalne? Nie bardzo...

Czytaj dalej

Zmiany...

Idą zmiany. Zawsze lubiłam zmiany. Wymiana garderoby? Ciach. Nowy kolor ścian, cóż to, że miesiąc temu miałam fazę na fiolet. Farba, wałek - malujemy. Nie przywiązuję się. Mogę dziś choćby za 5 minut pakować walizki ba! ja mogę bez walizek od tak zmienić miejsce zamieszkania. Byle by z Nim, z Miłoszem i z Biggie'm. Bez nich się nie ruszam. Ale są też rzeczy, do których mam senstyment. Choćby do kubka, w którym piję kawę. Jak smutno mi było gdy odpadło mu uszko... Mam nowy. 

Dostałam go od Daddiego niedługo po zobaczeniu dwóch kresek na teście. Z wyzwaniem, które chcę spełnić. Bo super-matka to wyzwanie. Nie stwierdzenie. Nie jest to coś w stylu "kocham mamusie" albo "najlepsza mama na świecie". Wkurzają mnie takie bodziaki kupowane samemu sobie dla dziecka, by nosiło. Czy nie lepiej poczekać aż to dziecko urośnie i stwierdzi "kocham moją mamę dam jej kubek by zawsze o tym pamiętała"? Lepiej. Ale i tak na kolejnym spacerze spotkam dzieciaczka w bluzce "I love mum & dad". Miłosz też takiego bodziaka ma. Dostał od cioci ale uważam to za głupotę. To jak wysyłać samemu sobię kartkę z okazji rocznicy od męża. 
Drugą bezsprzecznie niewymienialną rzeczą u mnie jest mój kalendarz. Fajny, średniej wielkości, zielony, fikuśny. No i upchnę go do każdej torebki. Widnieje na nim 2012r. Trudno mi się go pozbyć było w styczniu 2013, w styczniu 2014 też ;) Mam w nim wszystko a gdy doszły daty badań, usg, wizyt lekarskich i pierwszych malowideł mojej siostrzenicy, raczej go nie wyrzucę. Tylko czemu w dalszym ciągu nie mogę zacząć używać nowego? 
To jak z moim ponczem. Niby sama na niego już nie mogę patrzeć ale nie wyrzucę. Nie i koniec. Chodziłam w nim w ciąży. Wyglądałam jak beczka i teraz mogłabym się w nie owinąć dwa razy ale nie... Nie wyrzucę. Niech wisi. 
Albo moje bransoletki. I szalik w motyle. Kocham. Mam mnóstwo innych ale te są najlepsze. Najfajniejsze. 
Więc czemu przy moim silnym poczuciu wolności i ekspresywności nie mogę się pozbyć głupiego kubka od kawy czy szalika? Bo te rzeczy stały się częścią mnie. Łączą mnie - tą dzisiejszą kobietę - matkę z tą kiedysiejszą kobietą - zbyt szaloną na stabilizację. Zbyt szybką by choć na chwilę zatrzymać się i odnaleźć prawdziwe przesłanie życia.
Kochaj. Żyj. Daj żyć. 
Kochajcie się. Uśmiechajcie się. Dajcie światu szansę. 

Czytaj dalej

Ludzie ludziom zgotowali ten los.

Dla mnie dziecko jest największym darem. Jest największym szczęściem. Czymś pięknym, idealnym wręcz boskim. Czymś nietykalnym.
Kocham moje dziecko. Kocham wszystkie dzieci.
Świecie. Już to pisałam ostatnio lecz powtórzę, bo jesteś głuchy na wołanie.
Nie krzywdź dzieci!!
Jakim prawem! Jak tak możesz! Masz sumienie?! Masz uczucia?! 
Nie krzywdź! 
Zabraniam ku--a mać!

Aniołku. Jesteś już w niebie. Choć nie miałeś mamy, wierzę, że twoja dusza choć w postaci innego ciałka trafi do rodziny, która będzie Cię kochała, będzie Cię na rękach nosiła i zrobi wszystko byś był szczęśliwy.
Brak mi słow dziś... 

Tyle kasy mogłoby trafiać na pomoc innym, choćby na służbę zdrowia, u nas tak kulejącą, zamiast na utrzymanie kolejnej powalonej istoty. Nie kobiety, nie człowieka. Na  bycie człowiekiem trzyba zasłużyć.

Czytaj dalej

Prawie skrzypek na dachu...

15:12 kawa w łapce, nogi na stole, dupsko na kanapie.
Popołudniowy chill na, który (kto jak kto ale ty?) całkowicie zasługujesz.
W necie głupoty, szperanie po sklepach on-line z myślą "jak już przyjdzie ten cholerny przelew - biorę"! 
Aż w końcu słyszysz, że bejbiś budzi się, już zdążył się zorientować, że Ciebie przy nim nie ma. Już szuka simora, już zaczyna się wiercic, stękać i żalić, że go matko zostawiłaś. Kawę odkładasz, Ipada rzucasz w miejsce wygrzane przez twoje 4 litery. Wstajesz, jeszcze się zdążysz przeciągnąć. Mimowolnie zerkasz przez okno. I podskakujesz do sufitu, bo w oknie siedzi Ci koleś. 
Panie monter, nie strasz pan, bo ja mam dziecko do wychowania a po takiej ilości kawy pikawa już nie taka młoda. I wyrzuć peta. Sam młody nie jesteś, dbaj o zdrowie.
Ciao.

Czytaj dalej

Napięcie mięśniowe, dysplazja i inne świństwa...

Przy ostatnich szczepieniach i badaniach nasz pediatra stwierdził, że Miłosz ma asymetryczne napięcie mięśniowe i należy go przebadać pod wzgledem neurologicznym i pójść z nim na rehabilitację.
Ręce mi opadły. W pierwszej chwili pomyślałam: "Damy radę na rehabilitację pochodzimy i bedzie cacy". Po powrocie do domu poczytałam o tym w necie i po kilku chwilach mogłam stwierdzić, że Miłosz nie ma czegoś takiego. Owszem zaciskał wtedy piąstki ale w jego wieku miał do tego prawo. No ale nic. Lekarzem nie jestem do poradni się wybraliśmy.
Jak zwykle wszystko potoczyło się be, bo wizyta na 16, Miłosz cały dzień nie spał, nie miał ochotu zjeść, się ubrać i skończyło się na płaczu. W samochodzie usunął a ja myślałam tylko o tym, że znowu się zestresuje, znowu się "zepnie, ściśnie" i będzie napięcie jak nic. Ale życie mi pokazało by dać sobie spokój z czarnymi scenariuszami.
Miłosz z bananem na ustach został "wykręcony" na wszystkie strony by w końcu zostać posadzonym. Pogadał po swojemu z neurologiem i okazało się, że jest super.
Jestem szczęśliwa, bo lekarz stwierdziła, że Miłosz rozwija się wybitnie dobrze, że wszystkie odruchy ma prawidłowe i, że żadnego napięcia mięśniowego nie ma.
Banalne zdanie, które chcę słyszeć codziennie.
Ohhhh yesssss!
Cieszę się, że będę mogła pokazać kartkę z wynikiem badań pediatrze. Cieszę się cholernie. Ja wiem, że lepiej chuchać na zimne ale ile stresu muszą przejść rodzice przez takie rozpoznania to głowa mała. Z bioderkami też robiliśmy badanie na cito, na już, bo według innego pediatry Miłosz miał dysplazję stawu biodrowego. 200 złotych za usg i konsultację po 50-sięciu telefonach by nas gdziekolwiek przyjęli w okresie urlopowym poszło wydane, zaklepane ;) Choć każda mama wydałaby wszystko co ma by usłyszeć kolejną dobrą nowinę. My usłyszeliśmy, że "dziecko bioderka ma wręcz książkowe...". 
2-0 dla nas pediatrzy ne ne ne ne neee ;) 
Ok. Nie ma co się cieszyć. Trzeba podziękować. Światu, energii, równowadze, Bogu i naturze.
DZIĘKUJĘ. 
Podsumowując.
1. Nie wyobrażam sobię jaki stres muszą przeżywać mamy chorych dzieci. W tej chwili wysyłam Wam mega dużo pozytywnej energii i siły, byście zawsze były takie dzielne. 
2. Niestety, po kolejnych wizytach u pediatry cisną mi się na ustach słowa, których nie chcę wypowiadać/pisać. Muszę chodzić ze zdrowym dzieckiem do specjalistów i to nie jest ok. To kosztuje drodzy pediatrzy a ja nie chcę by pikawa mi stanęła przed zobaczeniem swoich wnuków. Stres robi swoje. Rodzice zwłaszcza swojego pierwszego dziecka na wstępie muszą latać po neurologach, ortopedach i innych, bo lepiej dmuchać na zimne. Wiem, że powinnam się cieszyć, bo Miłosz jest zdrowy, lekarze czujni. Jednak... To nie jest ok gdy żyjesz myślą, że coś może dolegać twojemu dziecku i albo wyłożysz hajs na wizytę prywatnie albo czekaj pan na wizytę na nfz... Niesprawiedliwe... 
Majlo śpi a ja Wam życzę zdrowych dzieci, cierpliwości i tylko dobrych wieści.

Czytaj dalej

;)


Ostatnie podrygi pięknej jesieni. Dziś paskudnie a pijąc wieczorną kawuchę mogę powspominać sobię weekend. Nigdy nie byłam zbyt rodzinna. A teraz mogłabym zaszyć się w domowym zaciszu z moimi mężczyznami i nie otwierać drzwi światu.
Pospacerowaliśmy trochę w weekend. Przy takiej pogodzie trudno usiedzieć w domu. Sąsiedzi grabią liście (szkoda, że je później palą feee), dzieciaki biegają, krzyczą, psy szczekają, ptaki ćwierkają, matki jeżdżą na rowerach z pociechami. Normalka niby. A ja idę i się tym rozkoszuję. Podoba mi się to. Trochę to dziwnę. Chłonę każdy promień słońca. Zachowuję każdy uśmiech. Dzięki matko naturo za takie dni!

I na koniec by nsie było za pięknie:
Masakra... 21 wiek a ludzie dalej wyrzucają gdzie popadnie papierki po batonach czy papierosach ale, żeby worek śmieci wyrzucić? Ludzie to świnie...


Czytaj dalej

...Moje życiowe wybory...

Kiedyś ktoś mądry i bliski memu sercu powiedział pewien banał: "Rób to co kochasz a będziesz szczęśliwy". Po latch robiąc to co kocham i będąc szczęśliwa, stwierdzam, że zapomniał dodać, że z każdym moim szczęśliwym dniem narodzi się ktoś, kto będzie chciał to co kocham wziąć, zdeptać i zgnoić - ot dla zajawki, tylko po to by samemu zamiast być szczęśliwym i kochanym, żył dalej dniem dzisiejszym bez rewelacji, bez fantazji, bez uczucia, magii, ciepła, przyjaźni, zaufania i wolości.
Chcę powiedzieć Wam - tym, którzy mnie opuścili i tym, którzy z góry mnie osądzili i tym, którzy nigdy nie chcieli być przy mnie. 
Wybaczam Wam.
Wybaczam, bo dziś patrzę na życie inaczej.
Mimo całego ciepła jakie zawsze miałam w serduchu, byłam zamknięta na nowych ludzi. Darzyłam uczuciem tylko tych, którzy wyjątkowo bardzo postarali się dotrzeć do mojego serca. Patrzyłam na świat z dystansem choć może lekko z góry. Otworzyłam swój świat przed Wami, by Wam pokazać, że szczęście jest uchwytne, jest tuż obok i jeśli chcesz, możesz z cała swoją bezczelnościa je wziąć. Nie musisz obniżać pułapu, odrzucać swojego Ja, swoją pasję czy ludzi obok. Nie musisz wyrzekać się swoich największych wad. Mama/Bóg/Natura stworzyli Cię takim jakim powinieneś być. Nieidealnego, pełnego wad i pomyłek człowieka.
Odkąd pamiętam ludzie chcieli mnie zmienić. 
Nienawidzili mojego zachowania, moich pytań, mojego spóźnialstwa, bezczelności, tego, że dobre maniery wciskałam głeboko w kieszeń gdy trzeba było walczyć o swoje. Nie byłam grzecznym dzieckiem. Byłam na maxa niesforna ale wiesz co? Był mi dobrze z tym. Dlatego teraz gdy żyję na swoim, mam swojego mężczyzne, swoje dziecko i kota pozwalam sobie na to by żyć totalnie po swojemu. 
Oczywiście są rzeczy, które być muszą. Ale są one następstwem moich wyborów. Nie zachcianek. Nie fanaberii. Wyboru.
Mam syna. Ok, na to, że będzie syn, nie miałam wyboru ale na to, że od dziś i teraz i tu przestaje egoistycznie myśleć o sobię, chcę dać komuś życie miałam wpływ. I podjęłam całkowicie świadomie wybór, że chcę byś był synku na świecie. 
Tylko Ty dałeś rade zmienić moje życie, wiesz? Tylko Tobie i tylko dla Ciebie stałam się lepszym człowiekiem.
Mogłam wybrać mężczyznę, z którym spędze życie.
Mogłam wybrać przyjaciół, z którymi będę się dzieliła upadkami i wzlotami.
Mogłam wybrać Biggiego, choćby kierując się upodobaniem rasy czy koloru. 
Mogłam wybrać pracę, wybrać czy będę wstawała na 6 czy 8. 
Mogłam wybrać wszystko ale Ciebie? Nie...
To Ty pojawiłeś się w moim życiu. Mogłeś być kimkolwiek innym. Ale jesteś sobą. I ja to akceptuję. Chcę byś mógł wybrać kim chcesz być, chcę byś podążał za swoimi pasjami, marzeniami, pragnieniami. Nie chcę narzucać Ci nigdy tego kim masz być, w czym masz chodzić ubrany, z jakimi ludźmi masz się spotykać. Wiem jak jest ciężko i bez tego. Wiem jaką drogę musiałam przebyć by być teraz tu obok Ciebie, szczęśliwa, samodzielna, wolna. Chcę Ci tylko powiedzieć byś nie zważał na to co mówią inni. Na to czego od Ciebie wymagają. Życie to nie łańcuchy, nie kajdany życie to wolność, miłość i wybory, które każdego dnia zmieniają nasze życie, zgodnie z tym jakie podejmiemy. 
Jeśli Twoje życie będzie wypełnione miłością - będę szczęśliwa.
Pamiętaj. Mama Cię kocha.

Czytaj dalej

Moje seriale. Nie od dziś, nie do jutra.

Nienawidzę seriali. 
Nigdy nie były dla mnie. 
Człowiek czeka tydzień na odcinek by po wkręceniu się w fabułe dostać plaskacza w pysk zwanego reklamami. Ale... 
Całą ciąże spędziłam w domu. To znaczy robiłam mnóstwo rzeczy - wiecie - życie, znajomi, randkowanie z Daddym, zakupy, pobyty w szpitalu itd... Ale chodzi mi o to, że nie pracowałam. Pewnego dnia coś mnie podkusiło. Zaczełam szukać serialu dla siebie. Zaczełam oczywiście od obejrzenia setny raz od 1 do 104 odcinka Alfa, serialu mojego dzieciństwa, kiedy to zapierdzielajac jak mały motorek walcząc o każdą sekunde cennego czasu biegłam do domu by o 16:25 obejrzeć Alfa. Nie było łatwo. Do pokonania dystans był, buty zmienić trzeba było i jeszcze worek z kapciami odebrać od złośliwców... Ach! Działo się. Także Daddy na pamięć zna Alfa i już z politowaniem patrzy na mnie jak śmieję się przy tych samych gagach.
Misiu specjalnie dla Ciebie:
"OH WILLY WILLY WILLY" ;) kocham.
A więc przebrneliśmy przez Alfa, kilka odcinków Monka, kilkanaście nawet "Magii Kłamstw" i pojawiły się one - "Gotowe Na Wszystko". Matko jak mi się to spodobało! A jak ryczałam przygnieciona ciężarem hormonów i 8 sezonami moich kochanych ździr to tylko Daddy wie... Skończyły się. Czułam się jak pijak bez pryty (tak podejrzewam) i było mi źle... Wiem, że niektórzy myślą, że to głupota, że "to tylko głupi serial?". Trudno. Dla mnie on wciąga jak madżonga i 8 sezonów obejrzałam w kilka tygodni, zarywając noce. Po niedługim czasie urodził się Lelek. Brak czasu i te de i te pe ale pojawił się też "Twin Peaks" na mojej drodze życia. Serial pamiętający moje nocnikowanie (choć Alfik starszy jest) a ja odkrywam dopiero teraz?! Wtf! Ciach ciach ciach dwa dni spędzone w łóżku z "Twin Peaks". Kyle MacLachan mnie zauroczył (co prawda już w ździrach) i mordka mi się cieszyła za każdym razem jak widziałam go na ekranie. Specyficzny uśmiesz, specyficzn gadka, specyficzne zachowanie i "cholernie dobra kawa". I kciuk w górę! David Lynch jako współreżyser. Dla mnie więcej nie trzeba. Czekam jak młoda siksa na 2016 - ma być ciąg dalszy - Oh Yeah! Tak na marginesie się kuźwa doczekali fani po 24 latach na takie info ;) 

Także taaaaak...
Swoje seriale mam. Trzy to trzy. Ale są! 
Kocham, kocham, kocham! 


Czytaj dalej

Coś mi tu nie gra...

Brzuszek jest super. Brzuszkiem każda mama powinna sie chwalić. Powinna być z niego zadowolona jak wielki by nie był. Zdjęciami z brzuszkiem się chwaliłam i chwalę, wiszą na ścianie w sypialni, jest ich pełno na facebooku, instagramie itd... Kochałam swój brzuszek cokolwiek by nie zrobił z moim ciałem, był do mnie czymś wyjątkowym. Koniec kropka.
Pisałam o odmóżdzeniu niektórych kobiet ale dziś znalazłam coś co hmm no nie wiem sami zobaczcie... Ja pozostawie to bez komentarza ale show must go on! Miłej zabawy... 


P.S. Zdjęcia znalezione w internecie. Jasne, że każdy może robić ze swoim ciałem co mu sie podoba. Nie wszystkim natomiast musi się to podobać. Nie wyśmiewam tego. Nie. Po prostu zastanawiałam się czy coś mnie jeszcze zaskoczy? Okazuje się, że tak...

Czytaj dalej

Ode mnie apel...

Płaczę na "Królu Lwie", jestem taka zwichrowana emocjonalnie, nie jestem twarda, choć wiązankę umiem posłać. Ale nie o to mi chodzi. Raki już mają to do siebie, że są wrażliwi, czują ból świata, czują empatię i czują wszystko razy dwa.
Nie chodzi mi jakieś fiziu miziu. Chcę Was o coś dziś prosić, bo ten dzień jakiś dziwny jest dla mnie. Za dużo myślę. Za dużo tvn24 i innych nowinek ze świata mnie dopadło. 
Wstałam szczęśliwa, koło mnie mój mężczyzna z drugiej strony mój syn, w nogach nasz kocur. Są! Moi mężczyźni. Spędzamy pięknie dzień. Kawa, śniadanie, zabawa z Lelkiem. Proza życia. Lelek drzemkuje a ja czytam to gów.no o tym, że gdzieś ktoś coś biednemu maleństwu zrobił i, że gdzieś matka pijana zajmowała się dzieckiem, że 2 letnie dziecko ma nowotwór i dziesięć innych spraw. I wtedy to wszystko plus świadomość o głodnych dzieciach na świecie żyjących na granicy ubóstwa przygniata mnie tak cholernie wielkim ciężarem, że rycze. Rycze jakby ktoś zbił mnie na kwaśne jabłko i pytam Boga, choć z tą wiarą u mnie różnie więc pytam w eter ŚWIECIE NO KURWA CZEMU?! Czemu dzieci cierpią! Zabraniam! Zabraniam - słyszysz?! 
Nie rozumiem wielu rzeczy... Nie potrafię zrozumieć czemu ktoś może świadomie robić komuś krzywdę a już dziecku?! DZIECKU?! Daj pistolet, pozabijam! 
Idę na tych swoich nogach z waty do Lelka i nieważne, że śpi, że się obudzi a niech się budzi! Matka przyszła powiedzieć mu, że go kocha, że dziekuje, że jest i, że nigdy, nikomu nie pozwoli by stała mu się krzywda. Będę czywała. Obiecuję Ci to synu. Zaklinam się na swoje życie, przed Toba synku i przed światem! 

Mam apel kobiety do Was i do mężczyzn też jeśli jakiś to czyta:
Reagujmy jeśli dzieciom dzieje się krzywda. 
Reagujmy jeśli matka czy ojciec w czy ktokolwiek zachowuje się nieodpowiednio w stosunku do dzieci. Nie bójmy się! 
Reagujmy jeśli dziecko jest pozostawione bez opieki. Jeśli jest brudne, głodne, zaniedbane. 
Pomagajmy.
To co się dzieje w dzisiejszych czasach jest chore.
Patrze na moje dziecko i nieba bym mu uchyliła! 
Uśmiecham się szeroko do dzieci! Są cudem! Są pięknymi istotami, która czują, rozumieją i zasługują na szacunek. 
Mamo, Tato nie ma nikogo innego na świecie, o którego powinniście dbać bardziej. Nic innego nie jest ważne. Liczy się szczęście Waszego dziecka! 

"Boże ocal moich bliskich od całego tego zła, podczas kiedy akurat nie będę mógł ocalić ja..."



Czytaj dalej

Daddy, Daddy cool!

Daddy!
Och mój (ok Miłosza) Daddy to ten z rodzaju mega Tatusiów (nie ojców a Tatusiów) stających na wysokości zadania zawsze i o każdej porze.
Myślałam, że będzie inaczej. Jasne, że oczami wyobraźni - będąc jeszcze w ciąży - widziałam faceta, który w ramionach tuli nasze dziecko, daje mu kase na deskorolke w przyszłości czy kluczyki do fury by zabrał dziewczynę na randke. Ale to kiedyś... Myślałam, że rola ojca zaczyna się później. A tu zonk. Bo Daddy zmianiał pieluchy Miłoszowi już w szpitalu i jeszcze przede mną wziął go na ręcę (nie licząc gdy zakrwawionego położyli mi go na porodówce). 
Celebrowałam tę chwile. Obcykałam milionem fotek mojego mężczyznę trzymającego na rękach nasze maleństwo i jestem dumna, zakochana, rozpływam się, rozklejam wręcz mogłabym krzyczeć ze szczęścia! 
Jestem wdzięczna losowi, że dał mi faceta, który jest dżentelmenem (choć nie pindusiem srusiem, pantoflarzem, o co to to nie - wierz mi), który liczy się z moim zdaniem (a jednocześnie jest stanowczy) i który ma gen bycia człowiekiem rodzinnym.
Jestem mu wdzięczna i dziękuje mu za to, że moje macierzyństwo jest wspaniałe. Nie jestem mega zmeczoną matką mającą pretensje do życia, bo trzeba ugotować jeszcze, poprać, wysprzątać mieszkanie itd...

A więc zaczne litanie dziękczynienia:
- Za branie Lelka o 7 (!) rano by Mommy mogła się wyspać/odespać nocne karmienie.
- Za kawę do łóżka razem ze śniadaniem ZAWSZE od początku ciąży.
- Za historie opowiedziane Lelkowi a podsłuchiwane przeze mnie z drugiego pokoju wywołujące łzy szczęścia w moich oczach.
- Za zmienianie pieluch/podawania butelki/uspokajania/za wszystko!
- Za wspieranie moich mniej lub bardziej udanych pomysłów.

Daddy, Daddy! Nikt jak Ty.
I już.
Po prostu.
Kocham tego faceta!












Czytaj dalej

Blogosfera Canpol babies

Firma Canpol Babies ma super propozycję dla blogerów. Wystarczy zgłosić się do testowania produktów a dostanie się szansę zgarnięcia fajnych produktów dla dziecka wzamian za opinię. Ja oczywiście zgłosiłam swojego bloga. Kto wie, może nam się uda ;)
Więcej na:
http://canpolbabies.com/pl/blogosfera

Czytaj dalej

Ot zwykły syrop...

Spacer. Park. Dzień jak codzień.
ja + Daddy i Lelek
Rozkoszuję się słońcem, październikowym ciepłem, ćwierkwniem ptaków... Wszystko jest super. Nie ma problemów. Jest rodzina i uczucie. I nagle staje się coś co z beztroskiego dnia wypełnionego dnia robi rozmyślankę o życiu i świecie...
Podchodzi do nas facet. Niezbyt czysty, niezbyt trzeźwy, dziwny...
Taki z rodzaju tych, co kiedy usiądą obok Ciebie w autobusie masz silną potrzebę przesiąść się.
I co? Podchodzi, mówi, że sorry, że na chwilę...
A ja myślę: " Wysępi 2 złote". 
I skucha.
Bo koleś, szalony, dziwny, odmienny wyciąga z kieszeni spodni (a miał coś a'la bojówki) to:

Syrop malinowy.
Mówi: "bierzcie to dla niej. Mam paragon, przed chwilą w TopMarkecke kupiłem. Bierzcie, ona karmi, przyda się".
Mnie zatkało. 
Daddy mówi: "dzięki stary"...
I przemyślenie:
Człowiek nastawia się, że ten koleś idzie do niego po 2 złote na wino a tu skucha. Podchodzi i sam daje coś od siebie.
Wyperfumowany facet w garniaku nie przepuści Cię na pasach, bo jesteś w ciąży czy z dzieckiem. Pani na obcachach z wyglądem "pani Prada" ma cię w tyłku, choć mogłaby przepuścić Cię w kolejce...

Ci co mają najmniej daję najwięcej.
Amen...
Czytaj dalej

Och to bujanie...


Wiecie co robi teraz moje dzieciątko?
Leży najedzone po kąpieli, kiumka smoczek (u nas nazwyany simorkiem) i usypia. Sam. Nie piszę tego by podkreślić jego nowe osiągniecie. Nie. Nasz syn od pierwszego dnia swojego życia zasypia sam. Kąpiel, amciu amciu, buzi w czółko i spaciu. Oczywiście są dni kiedy Miłosz nie chcę usnąć, ciut marudzi (ale serio ciutke), więc kładę się obok niego, głaszcze go po główce i się uspokaja. Coś cudownego. Zasypia.
Skąd się u nas to wzięło? 
Z tego, że moja siostra długo, cholernie dłuuuuugo usypiała córke w wózku. 3,5 roku. Koszmar. Mała przebudzała się w nocy, więc cycek, jak nie usnęła to 3-4-5 nieważne, która w nocy bach do wózka i bujanie. Wieczorem kąpiel, jedzenie i bujanie. Jak była już starsza to i tak po rozbudzeniu się siostra musiała ją bujać. Nieważne czy to noc czy popołudniowa drzemka czy są w domu czy na wakcjach. Coś okropnego! Z czego to wyszło? Z tego, że moja mama, jej teściowa, nie wiem kto i jak ale nauczył ją w ten sposób usypiać swoje dziecko. 
Rozumiem, że bujanie/kołysanie jest czymś co dziecko zna i co lubi. Będąc w brzuchu mamy dziecko odczuwa bujanie, gdy mama się porusza. Kołysanie go usypia. Dlatego też dziecko kopie przeważnie gdy leżymy, bądź siedzimy, nie kołysane budzi się. Ale czy musimy praktykować kołysanie gdy dziecko się urodzi? Moim zdaniem, nie. 
Dziecko, aby usnąć potrzebuje dwóch rzeczy: czasu i wyciszenia. Wyciszeniem u nas jest kąpiel, cichszy ton głosu, głaskanie po główce czy pleckach. Przytulenie dziecka czy zaśpiewanie kołysanki i głaskanie dziecka nadają się idealnie na wyciszenie. Później dziecko gdy jest zrelaksowane a niepotrzebne bodźce usunięte (hałas, wrażenia z przebytego dnia, nadmierne światło) karmimy dziecko i (u nas jest to najczęściej) maluszek zasypia. 
Ogromnie się cieszę, wręcz jestem z niego dumna! Ale mam się na baczności.
Moja siostra i mama gdy tylko wezmą małego na ręce, albo gdy leży w wózku - bujają go. Niestety muszę im zwracać uwagę, po 10 razie skutkuje.
I właśnie mnie to wkurza. Mamy, przyzwyczajają dziecko do takiego usypiania, bo szybciej a później siedzą poirytowane w środku nocy bujają dziecko, bo nie potrafi samo znasnąć. Poźniej pojawia się problem, bo jakoś trzeba maleństwo (a w rzeczywistości to dziecko nie jest już maleństwem) oduczyć kołysania. I płacz i lament. Jego i mamy. 
A już kompletnie nie rozumiem mam, które bujają dziecko na spacerze. Idą i kołyszą wózkiem. Albo dziecko śpi (no śpi skoro widzę, że śpi) a mamy plotkują sobie i kołyszą tym wózkiem. No to jak to dzieciątko ma nie lubić kołysania?! 
Apeluje. 
Drogie przyszłe i obecne matki. Nie bujajcie swoich pociech. Spróbujcie nauczyć je zasypiać same. To nie jest trudne a zaowocuje na przyszłość. 
Pozdrawiam ciepłutko, 
           mama śpiącego Lelka.





Czytaj dalej

W koszyczku jabłuszko...

No i stało się. 
I się nie cofnie... 
Moje dzieciątko dorosło do pierwszego jabłuszka...
Synu mój. 
Masz 4 miesiące. 
Mniej więcej o tej samej godzienie 4 miesiące wstecz wiłam się z bólu, dając Ci życie a teraz 9 października dałam Ci pierwsze jabłuszko. Aż chcę śpiewać: Oh, oh, oh it's magic!! 
Nie... Mama nie płakała. Mama pękała z dumy. 
Poszliśmy do sklepu. 
Mommy wybrała jabłko, wzieła najpiękniejsze jakie znalazła.
W domu spokojnie poczekało dwa dni do 9tego. 
Umyłam. Obrałam. Starłam. 
Nie... Pomiędzy tymi czynnościami - jakby to było ostatnie jabłko na ziemi - zrobiłam mu zdjęcie. I w miseczce leżące też, gdy tarka zmieniła go w papkę. 
Matko! 
To cholerne jabłko było takie ważne dla mnie. Bo to dla Ciebie synku mój. 
Nie wiem co się ze mną dzieje, rozklejam się. Patrzę na Ciebie gdy śpisz i wspominam twoją zaskoczoną minkę. 
Kocham Cię. 
Nic więcej nie piszę. 
Kilka zdjęć dla Was. 
I dla mnie... 



Czytaj dalej

Canpol i jego kolorowy ocean!

Na początku miesiąca dostałam do przetestowania od firmy Canpol zestaw z kolekcji "Kolorowy ocean". W skład zestawu wchodzą:
- pluszowa zabawka edukacyjna "Statek"
pluszowa książeczka edukacyjna
- pluszowa grzechotka z gryzakiem


Mojemu Miłoszowi najbardziej podoba się książeczka edukacyjna. Cieszy się prawie piszcząc gdy "kartki" szeleszczą za każdym razem gdy złapie je w rączki. Ja także z tego produktu jestem najbardziej zadowolona i uważam za najbardziej przydatny dla rozwoju dziecka. 
Po 1. Książeczka wykonana jest z różnych materiałów. Dziecko uczy się poznawać świat przez kolory, kształty ale także i manufakturę, na tym etapie rozwoju idealnie się sprawuje. Ośmiorniczka w środku książeczki ma kolorowe nózki (ok macki ale dla dziecka to są nóżki), za które możne łapać i pociągać. Z resztą tak jak krab na okładce ma wstążeczkowe nózki.
Po 2. Książeczka jest kolorowa z resztą jak cała seria "Kolorowy ocean".
Kolory są różnorakie, soczyste, miłe dla oka. 
Po 3. Na przodzie książeczki jest ośmiorniczka, która po naciśnięciu piszczy. Mina dziecka, które to odkryje - bezcenna. Z tyłu znajduje się bezpieczne lusterko (pamiętajmy o zdjęciu folii ochronnej), które odbija światło, a większe dzieci mogą się przeglądać, ucząc się przy tym skupienia na jednej zabawie i poznawać samego siebie.
Po 4. Książeczka ma gryzak, choć moje dzieciątko gryzie ją całą.
Dzięki tej zabawce maluszek może odkrywać różne odgłosy (szelest, piszczenie), różną manufakturę, kolory i kształty. 
Zabawkę z cała pewnością polecam. Bezapelacyjnie przydatna w każdym domu z maleństwem.

Jeśli chodzi o pluszową grzechotkę nie do końca jestem do niej przekonana. Plusem napewno jest to, że jest miękka, kolorowa, taka przytulaśna. Ale na tym niestety kończą się plusy. 
Minusy?
1. Moje 4 miesięczne maleństwo tą grzechotkę łapie dwoma rączkami i wciska ją sobie do buzi, w efekcie ma wszystko gdzie leżała w buzi, ponieważ nie da się jej umyć (według producenta produkt należy czyścić wilotną szmatką).
2. Jeśli moje dziecko zrozumie już, że ta zabawka ma gryzak, napotka dość twardy gryzak. Mamy kilka gryzaków firmy Canpol, miekkich dla wrażliwych dziąseł dziecka, (typowo gryzakowych), tym bardziej jestem zdumiona, że producent użył takiego twardego gryzaka.
3. Gdy nasze dziecko złapie za kółeczko i zacznie cała swoją dziecięcą siła (a wcale nie jest tak jej mało, energii naszym dzieciom nie brakuje) potrząsać , tym gryzakiem może sobie zrobić krzywdę. Choć jeśli chodzi o ten punkt to rzeczywiście grzechotki (te plastikowe) mają to ryzyko. 
Nie jest to coś co bym polecała. Zwłaszcza za ten gryzka i brak możliwości mycia/uprania produktu.

Na koniec statek.
Statek jest świetny. Duży, pluszowy z mnóstwem elementów, kolorowy aż buzia się uśmiecha. Są gryzaki (choć zdania nie zmienie, mogłyby być bardziej elastyczne), jest mięciuka ośmiorniczka z nóżkami (są świetne w dotyku), jest lustereczko, krab - grzechotka, piszcząca rybka i sześciokąt z kuleczkami. Jest też kółeczko, za które dziecko może łapać i różne słupełki. Produkt z tego co patrzyłam w internecie nie jest drogi a naprawdę warty swojej ceny. W takiej zabawce znajdziemy mnóstwo fajnych gadżetów stymulujących dziecko i niepozwalających się mu szybko znudzić. Uważam, że mógłaby być inna możliwość zawieszenia statku, książeczka i grzechotka mają takie specjalną, otwieraną obręcz. 

Minus statku i książeczki (ach wspomne, że oprócz gryzaka - przyczepiłam się bardzo) jest rzep. W statku uważam, że ośmiorniczka nie musi być przyczepiana, może sobie "dyndać" choć rozumiem, że w książeczce jest przydatny. 

Z całości zestawu jesteśmy zadowoleni, biorąc pod uwagę, że nasz czteromiesięczniak potrafi się skupić na tym zestawie - chylę czoła.


Czytaj dalej