Wtorek! Wtorek! Wtorek!


Po pierwsze: świeci słońce.
Po drugie: mamamamama mamamamama mnie obudziło z pyszczka Maciusia!
Po trzecie: o 10tej (tuż przed poranną kawą) na facebooku dostałam zdjęcie mojej suczki! Banan nie zszedł mi do teraz z twarzy. 
Po czwarte: kwiaty. Jego uśmiech. Ciepło policzka. Jego "kochanie" i z "okazji miłości", bo wiesz, On wie, że miłość jest, po prostu jest codziennie. Teraz, zaraz, później, wciąż. Mimo tego, że ja jestem be i fe. Że zima dobiła mnie brakiem słońca. I energii zewsząd. Nie kokietuje. Jestem fe. I nie wiem czemu on mnie kocha. Ale obudziła się wiosna we mnie i jego oczy wciąż mają blask, którego potrzebuję. Potrzebuję, ponieważ go kocham. 
Po piąte: jest dziś środa. Rozumiesz już, że moja dusza szaleje. Inaczej odbiera rzeczywostość. A to nawet i lepiej jeden dzień krócej w oczekiwaniu na moją przyjaciółkę. 
Po szóste: muszę wybrać dla niem imię. I pamiętasz, jak mówiłam Ci o rozczarowaniu, że tamtej suczki mieć nie będę. Tej pierwszej. Widzisz, to nie tak chyba jednak było. Zwyczajnie tamta nie była dla mnie. Nie było jej duszy na mojej ścieżce życia. Za to klusia jest. Wiem to. Magia. 
Kochajcie się. 
Życie jest właśnie po to.


Czytaj dalej

Widziałam Cię...

Widziałam Cię tylko przypadkiem, spojrzałam od niechcenia stojąc w poczekalni. Widziałam tyle osób, tyle matek i ojców z dziećmi ale mój wzrok przykułaś właśnie Ty. Z czułością pochylałaś sie nad swoim dzieckiem. Głaskałaś po ręku mówiąc mu ile osób jest jeszcze przed wami. 6. Pamietam, ze sześć. Powiedziałaś wtedy, do syna "to tyle ile masz lat myszko". Uśmiechałaś sie do mojego syna. Tego starszego. Któremu wkółko spadały klocki z wieży. Twój spokój w głosie sprawił, że udało mu sie ułożyć 9 klocków. Nie spadły. Stały dzielnie, jeden na drugim, nawet wtedy gdy ktoś kopnął stół. Podziękowałam Ci wtedy, pamietasz? Do tej pory widzę uśmiech, który namalował się na twojej twarzy gdy Miłosz ułożył ostatni klocek wieży. Z perspektywy czasu wiem, że ta wieza to Ty. Silna, choć musi pokonać tyle przeciwności losu.
Widziałam Cię jeszcze potem na oddziale. 
Mój syn psocił na świetlicy. Twój spał. Tłumaczyłaś pielęgniarce jak ma układać mu poduszkę pod plecy by się nie zsuwał. Głaskałaś go przy tym po głowie. Obserwowałam Cię ukradkiem, ponieważ Cię podziwiam. Podziwiam Twoją siłę. Twój spokój. Twoje opanowanie. Twoje zaangażowanie. I jest mi wstyd. Wstyd za siebie samą. Za moje słabości. Moje zmęczenie. Moje lenistwo. Jestem pyłem w porównaniu z Tobą. Małą płotką. 
Wracając do domu myślałam o Tobie. O tym jakie szczęście ma Twój syn, że Cię ma. Nie zrozum mnie źle, każda matka, która prawdziwą matką się chce nazywać, robiłaby wszystko dla swojego dziecka, ale Tobie to wszystko przychodziło z taką łatwością. Miałaś ten uśmiech na twarzy. Dżinsy i czarny sweterek. Twarz z lekkim makijażem. Wyglądałaś tak świeżo. A przecież masz tyle pracy przy swoim dziecku... Gdy ja siedziałam obserwując swojego starszaka bawiącego się, Ty masowałaś nogi swojemu synkowi. Mówiłaś mu, że musicie przecież ćwiczyć by kiedyś mógł chodzić. Gdy ja rozmawiałam przez telefon Ty karmiłaś swojego synka, bo przecież nie potrafi jeszcze jeść łyżką, choć z widelcem radził sobie pięknie. Matko jak ty go chwaliłaś! A gdy ja siedziałam z gazetą w ręku ty czytałaś swojemu synkowi... I wtedy pomyślałam, że jesteś wielka. Że nie wszyscy mają taką siłę. Nie wszyscy potrafią dbać o swoje dzieci tak jak ty dbasz o swoje dziecko. Dajesz mu całą siebie i mimo wszystko jesteś dla niego i masz ten uśmiech na twarzy. I ciepło, które rozświetla szpitalną salę. 
Wróciłam do domu. Myślałam o Was. 
Życzę Ci wszystkiego najlepszego.
Sobie życzę by świat był pełny takich ludzi jak Ty.
Dziękuję Ci za dziś. 
Choć nie podałyśmy sobie ręki ja czuję, że dotknęłaś mojej duszy.
Dziękuję.
Czytaj dalej

Miłosz Maciej i Maciej Miłosz.

Jeśli coś mogłam zrobi najlepszego dla Miłosza to z całą pewnością było to urodzenie Maćka. 09.06.2016r. w dzień swoich urodzin dostał brata. I wiesz? Byłam pewna, że nawiążą więź. Będą blisko siebie. Będą siebie wypatrywać. Będą trzymać się za ręce nawet gdy ten młodszy będzie chciał ją pogryźć swoimi dziąsłami ;)

Pielęgniarka z oddziału noworodków (kobieta miód, delikatna, konkretna) powiedziała mi na wyjściu ze szpitala: niech Pani poświęci dużo czasu starszemu synkowi, ten (patrząc na Maćka) jest malutki, głupiutki nic jeszcze nie rozumie. 
To była najlepsza rada jaką dostałam.
Zapamiętałam.
Choć Maciek przy Miłoszu wyglądał jak okruszek.
Miłosz mnie potrzebował. Nie biegałam między Maćkiem a Miłoszem by starszy młodszemu nic nie zrobił. Czuwałam. Ale zachowywałam dystans. Nauczyłam, że Maciej jest delikatny, że będzie dziś, jutro i zawsze z nami. To ważne by nie schrzanić tej pierwszej chwili. Dzięki temu Miłosz nie stara się przykuć naszej uwagi. Nie ma histerii czy zabierania zabawek. Wręcz przeciwnie. Rano Miłosz "czatuje" aż Maciek otworzy oczy. Rozlega się wtedy "ooo mamooo" i "hieeeeej". I buziak w główkę. Kurcze żeby mnie tak całował ❤️. Maciek uśmiecha się i wierci nogami jak szalony. Po porannym ogarnięciu dzieciaków, mamy czas na kawe. Wystarczy postawić Maćka w leżaczku przy Miłoszu i zaczyna się magia. Bawią się razem. Razem. Miłosz podaje mu zabawki, włącz te grające, ba! On nawet gra mu na keybordzie! Opowiada o samochodach, które ma. Pokazuje, że to pociąg "Koko" ze Stacyjkowa a to "Wilson". Gdy Maciej kaszle, Miłosz przybiega do mnie i mówi "o nie mama...!". Pilnuje Go. Czy jesteś w stanie sobie to wyobrazić? Kiedy przybijamy z Miłoszem piątkę, zawsze pobiegnie do Maćka, weźmie jego rękę w dłoń a drugą przybija. Nikt mu nie każe. On wie! ❤️ Jestem z niego DUMNA. Nikt nie wywołuje u Maćka takiego pisku szczęścia niż Miłosz. 
Dlatego denerwuje się, gdy ktoś mi mówi, że przesadzam, że piszę na wyrost. Ich więź jest fascynująca dla mnie jako matki. To mega fajne patrzeć na to wszystko. Wiesz wydaje mi się, że wielu uśmiechów przegapiłabym gdyby nie oni. Fascynacja, zauroczenie, zaciekawienie, podziw, szczęście, zadowolenie.
Jestem z siebie dumna. Dałam im siebie. Uczę odczuwania przyjemności z przebywania razem. By kiedyś jedno za drugim stanęło murem. Ale to kiedyś. Teraz niech mają w sobie nawzajem towarzysza zabaw. Niech robią do siebie akuku i niech oglądają wspólnie książki a w chwili kiedy chcę wypić spokojnie kawę niech bawią się samochodami i ich żabą i małpą. 

Moim marzeniem jest by zawsze byli dla siebie. By byli blisko. By byli swoją oporą w tym cholernym świecie. Życzę sobie tego. I im. Bo wiem, że kiedyś będą siebie potrzebowali. I nikt nie rozumie ich bardziej niż oni siebie nawzajem. 

Czytaj dalej

Dawno do Ciebie nie pisałam.

Dawno do Ciebie nie pisałam.
Chciałam Ci powiedzieć, że u mnie wszystko dobrze.
Ja wiem, że to taki oklepany frazes. Ale dzieci rosną. Zdrowe. Mam to szczęście, że codzień wstaję spokojna widząc ich obok siebie. Daddy wciąż u mego boku, ja obok jego. Wspólnie tworzymy przyszłość. Wspieramy się. W tych zwykłych rzeczach i w szalonych pomysłach. Opieprzamy się wzajemnie, bo wiele rzeczy dawno już powinniśmy zrobić ale gdzieś przystanęliśmy. Zajęliśmy miejsca w poczekali i się zawiesiliśmy. Niepotrzebnie. Zimny powiew jesieni nas ocucił. Już nie chcemy tak, wiesz? Nie zrozum mnie źle, nie uważam tego wszystkiego za stratę czasu ale powoli ruszamy z miejsca. Znów. 
Maciek rośnie. Matko jak on pięknie wypatruje każdej możliwości by pobawić się z Miłoszem. Oni dwoje są tym czego było mi potrzeba. Sam Miłosz był zbyt samotny z nami. Wiesz myślę, że jesteśmy dopełnieni w drodze do raju. 
Witaj ponownie.
Jutro opowiem Ci więcej.
A teraz popatrz na nas. Odwiedź mnie na instagramie. Poznajmy się bliżej.

Czytaj dalej

Whisbear? Nie dla moich dzieci.


Będąc w ciąży zakupiliśmy Whisbeara. Po co? Chyba dlatego, że podobał nam się wizualnie i trochę dlatego, że bałam się, że Maciej nie będzie taki jak Miłosz i zarwiemy nie jedną noc przy nim. Przeczytałam grubo ponad setkę pozytywnych opinii na temat Whisbeara więc pomyślałam, że to jakieś cudo, że jak będą gorsze chwile to załączę Maćkowi szumiaka. Na szczęście Maciej usypia sam, totalnie grzecznie. Ale skoro Whisbear jest to Miłoszek się nim bawił a nawet spał z nim dłuższy czas aż do momentu gdy mama misiowi włożyła baterie i jego serduszko zaczęło bić, a raczej szumieć. Ale dlaczego Miłosz nie chciał już Whisbeara? Bo jego braciszek płakał przy nim niesamowicie. Dlaczego? Bo mama zrobiła eksperyment. Najzwyczajniej w świecie sprawdziła czy jego moce działają. I nie działają. Oj nie! 
Jak każde dziecko także moje młodsze budzi się i marudzi. I nie dlatego, że jest głodne, czy ma nasrajdolone. Zwyczajnie się przebudza. Wtedy załącza się Whisbear, który powinien dziecko uspokoić (według tego co podaje producent na swojej stronie). A więc mama siedzi spokojnie i czeka. I słucha szumu i płaczu. Szumu i ryku. I nie wytrzymuje. Idzie do pokoju, wyłącza Szumisia, przytula Macieja i idzie dziecko spokojnie spać. Sytuacja się powtarza we wtorek, środę, czwartek. W ciągu dnia, bo noce Maciek przesypia całe z dwoma momentami kiedy ciumka cyca bardziej na śpiocha niż na jawie ale zjeść musi. A więc dziecku Miś nie pomaga więc Misia serduszko zostaje wyjęte. Niech nie szumi. 
U nas zwyczajnie nie działa ten Whisbear. Nie i tyle. 
Mniej więcej zawsze wygląda to tak:
https://www.instagram.com/p/BH5DVIXAfQI/?taken-by=beksa_lala
Nie wiem czy to może ja jestem zbyt ciepłą kluchą czy jak ale nie potrafię słuchać jak moje dziecko płacze. Mleko leci mi z piersi, łzy lecą do oczu... On zwyczajnie nie uspokaja się od tego szumu a przecież moje u dziecku wiele do spokoju nie potrzeba, zazwyczaj jest spokojne. Jest teraz bardziej aktywne w ciągu dnia, rozgląda się, guga, patrzy na karuzelę czy "gada" z Miłoszkiem ale nie płacze a raczej nas woła przez co myślę, że taki szum nie zastępuje ciepłego dotyku dłoni mamy, kojącego tonu głosu czy jej zapachu. Dziecko nie uśnie na siłę. 
Rozumiem, że będąc w brzuchu dziecko słyszy serduszko mamy, jak przepływa krew i nawet jak mamie kiszki grają marsza ale teraz poza brzuchem kiedy tulisz dziecko do piersi ono słyszy bicie serca, ciepło, zapach mamy i głos, spokojne kojące 4 rzeczy, których nic nie zastąpi. I które uzależniają dziecko. I to jest piękne. Jesteś stworzona do tulenia swojego dziecka. A ono jest stworzone dla Ciebie. Bez siebie nawzajem nie byłoby Was. Ono narodziło się dla Ciebie i dzięki Tobie więc nie zawracaj sobie głowy tymi aplikacjami, misiami srisiami, automatycznymi hustawkami. Odetchnij głęboko. Uspokój się. Dziecko czuje twoje emocje. 
Kurcze jakoś nie miałam okazji zobaczyć jak ten Whisbear uspokaja dziecko płaczące. Albo jak koi kolki (?!). Gdzieś przyczytałam, że biały szum nie uspokaja a utrzymuje dziecko w fazie snu... Ale ile w tym prawdy? 

Jeśli miałabym go ocenić wizualnie: jest super. Wykonanie, fajny materiał, miły dla oka pyszczek. Ale rzep? Nie, rzep jest be i otarł rączkę Miłosza. No i nie wiem czy tylko w naszym misiu jest taki kiepski magnes czy to ja nie umiem go dobrze zapiąć ale z fotelika nam spada gdy chcę by Maciuś popatrzył sobie na jego buziaka. Robi fikołka za każdym razem niestety... Do samochodu się nie nada ;)

I na koniec:
Jest teraz moda na gadżety. Na "must have" wyprawkowe. Na pieluszki muślinowe, Szumisie, Mr B, gryzaki Sophie etc. Ale proszę nie zapominaj, że w całej przygodzie jaką jest macierzyństwo liczysz się ty i twoje dziecko. Nie podążanie za modą, pokazywanie nowych gadżetów. Uwierz mi dziecku nie jest to potrzebne. Jesteś potrzebna mu Ty.
Idź i przytul swoje dziecko teraz. 
Kochajcie się. 


Czytaj dalej

Urodziłam!

W miłosnych uniesieniach stworzyliśmy dwa cudy. Cud pierwszy narodził się 09.06.2014r w bólach tak paskudnych, że klnęłam matkę naturę, że wpadła na tak szalony pomysł jakim jest poród. Klnęłam na porodówce, klnęłam w duszy na położne, lekarzy i wszystko co było tam. Mówiłam nigdy więcej. Mówiłam ale przecież jak stworzysz sobie cud to zapragniesz na bank mieć takich cudów więcej. No i tak oto Mama i Daddy na przełomie sierpnia i września stworzyli cud drugi, który narodził się 07.06.2016r. Pamiętacie jak jeszcze niedawno żaliłam się wam, że już jestem po terminie. Że nie zdarza się tak by wszystko było dobrze. Że czeka mnie zapewne indukcja, rozdzielenie z Miłoszem, kilkudniowy pobyt w szpitalu i ominięcie urodzin pierworodnego. Ale nie. Nic z tych rzeczy. Kiedy 06.06. zasypiałam zła na cały świat trzymając Miłosza za rękę przez myśl mi nie przyszło, że już za moment będę tuliła swojego drugiego syna.
Ale od początku.
A więc gdy zła na cały świat poszłam spać razem z Miłoszkiem o 19stej nie przypuszczałam, że niebawem będę tuliła swoje drugie maleństwo. O 22:12 obudziłam się, bo jakoś tak zaczął boleć mnie brzuch. Po 23ciej stwierdziłam, że to chyba skurcze, bo występują co 8 minut. Po 1:00 wciąż bolało jak lekki ból miesiączkowy ale kurcze ten ból pojawiał się co 6 minut. A więc co? Buty na nogi i w drogę! 2:20ścia, miasto puste a ja jadę urodzić małego człowieka, któremu najblizsze naście lat będę pokazywała świat. Windą zajechałam na drugie piętro otwockiego szpitala, gdzie powitał mnie krzyk z sali porodowej. Poród w trakcie, za chwilę kolejny, położna przywitała mnie dość chłodno ale czy się jej dziwie? Nie. Wyobraź sobie. Przyjeżdża blondynka, z wielką torbą, w środku nocy z uśmiechem na ustach i makijażem (no jak mam wyjść nieumalowana?!) oświadcza, że rodzi. Nie kochane, tak rodząca nie wygląda. Przynajmniej nie według położnej, dla której powinnam zwijać się z bólu. Na moje "no skurcze mam co 5-6 minut" położna stwierdziła, że "ok, zrobimy ktg". Zanim położyłam się zapytała, czy odeszły mi wody. Spojrzałam na nią stwierdzając "właśnie mi odeszły, chyba muszę założyć podpaskę". Rozumiesz?! Znów spojrzała na mnie z jakimś niedowierzaniem ale gdy zobaczyła skurcze na ktg zawołała lekarza. O 3:30 demonicznej godzinie podpisywałam papiery. Czerwiec, godzina 4ta nad ranem, słońce wstaje, światła przygaszone a ja rodzę. Jest intymnie. Myślę o tym jak rodziłam Milosza. Jak chodziło mnóstwo lekarzy, obok mnie przyjmowano pacjentki na oddział. Był gwar, było tłoczno, było niefajnie... A teraz jest intymnie. Jest błogo i przyjemnie mimo wszystko. Położna jest, gdzieś obok ale czuwa. Zimna, zielona sala zamienia się w różową od promieni słońca. Wciąż nie bardzo boli aż do momentu, w którym do mojego otumanionego mózgu nie dociera, że moje dziecko już wychodzi. Mówię, że już będę rodziła. Znam ten ból. Położna w szoku. Przed chwilą ledwo 3cm rozwarcia a tu bach mamy dyszkę. Spanikowałam totalnie. Nie czułam skurczy partych, nie wiem jak urodziłam Maćka, bo jedynie co pamiętam to jego leżącego na moim brzuchu, jego ciepło i płacz i moje trzęsące się ciało... Powiedziałam tylko "cześć moja mała małpeczko". Ma takie włoski na ramionach i pleckach... Kochany mój. Jeśli kiedykolwiek przeszło mi przez myśl, że nie będę wstanie nikogo pokochać tak mocno jak Miłosza to tak chwila mi uświadomiła jak cholernie się myliłam. Gdy go zobaczyłam wiedziałam, że jest mój. Że jestem jego mamą i tak bardzo dziękowałam całej ziemskiej energi, że Maciej jest ze mną już na zawsze. 

Ach dwa dni na oddziale noworodkowym zleciały nam na cyckowaniu, tuleniu się, cyckowaniu, tęsknocie za domem i moimi mężczyznami, krzykami i głośnych rozmowach pielęgniarek i ich nieustającym trzaskaniu drzwiami i płaczu noworodków (matko więc to tak płaczą dzieci?) no i fatalnym żarciu, które nie wiem jakim cudem mi smakowało. 

Z Miłoszem nie widziałam się od poniedziałku wieczora kiedy to usnęliśmy trzymając się za ręce aż do czwartku, kiedy po nas przyjechali do szpitala. Uznaliśmy, że tak będzie lepiej, że nie będzie tak tęsknił, tym bardziej, że w naszym szpitalu dzieciom na oddział nie wolno wchodzić a szybka wizyta na korytarzu skończyłaby się płaczem. Jego i moim... Więc po dwóch dobach gdy po nas przyjechali moje dziecko walnęło focha. Biegłam przez korytarz do niego a on gdy zorientował się, że ja to ja się odwrócił. Był zły. Widziałam, że miał żal do mnie, że go zostawiłam. Dopiero po kilkunastu minutach mnie przytulił i się do mnie uśmiechnął. Mój chłopczyk tego dnia kończył dwa lata! Wydawał mi się dużo większy niż przez dwoma dniami, kiedy jechałam do szpitala. Wtedy był dzidziusiem, teraz dużym chłopcem. Starszym bratem, dwulatkiem swojej mamy. 

Ach życzę każdej kobiecie rodzącej takiej położnej i takiego porodu. Takiego zainteresowania, takiej opieki. Takiego nieodczuwania bólu. Braku oksytocyny. Całego procesu naturalnego porodu. Skurcze - odejście wód - skurcze - poród. Nieporównywalnie mniejszy ból. Przy pierwszym porodzie rodziłam ze znieczuleniem zewnątrzoponowym a bolało przeokrutnie. Każdy skurcz był mordęgą... Tutaj czymś naturalnym ale nie tak bolesnym. 

Tak więc wszystko skończyło się dobrze. Poród zaczął się sam, spędziłam tylko dwa ustawowe dni w szpitalu, urodziłam zdrowego syna i wróciliśmy na urodziny swojego starszego synka do domu. We czwórkę. Mama, Tata, Miłosz i Maciej. 

Dziewczyny!
Dziękuję Wam za wsparcie. Za każde dobre słowo. Mam nadzieję, że każda z nas będzie tak szczęśliwa jak ja dzisiaj. 
Kochajcie się. 
Miłość jest wszystkim, mimo wszystko.


Czytaj dalej

Już po... terminie... ;)

Tik tak tik tak czas leci a u nas nic się nie zmieniło. Za nami 40ści tygodni ciąży, w środę idę na oddział (trzymajcie kciuki by we wtorek poród zaczął się sam) doły i dołki zajadam kremem czekoladowym wyjadanym łyżeczką ze słoika... 
Nawet się nie łudzę, że urodzę dziś czy jutro choć byłoby to wręcz idealne. Iść urodzić, wrócić na czwartek z Maciejem do domu. 
Kurczę, patrzę na gotowe łóżeczko, komodę z ubraniami, butelki i smoczki przygotowane dla Maćka i po 9ciu miesiącach oczekiwania na niego nie mogę uwierzyć, że to już, choć jestem po terminie... 
Nie jest lekko mieć takie uparciuchy. Nie chciałam mieć indukcji i przeraża mnie ona... Miłoszek ma urodziny 09.06. w czwartek... Drugie urodziny mojego misia a mnie z nim nie będzie. Serce pęka mi w pół. Chciałabym być przy nim, zaśpiewać mu rano sto lat, pójść z nim na lody, do zoo, do parku. Dać mu wszystko to o czym dwulatek marzy a będziemy musieli to przesunąć... To nie fair. Jakoś nie mogę poukładać sobie tego w głowie. Nie wiem jak przeżyję bez mojego maleństwa. Wiem, że zostanie z tatą, wiem, że będzie bezpieczny, najedzony, otoczony troską ale jak wytłumaczyć dwulatkowi, że mama jest w szpitalu, że wróci za kilka dni? My przecież nie rozstawaliśmy się na dłużej niż kilka godzin a tu aż tyle dni... Boli mnie to tak wewnętrznie. Wiem, że muszę myśleć teraz o dwójce dzieci a nie tylko o jednym ale trudno mi rozstać się na te kilka dni z Lelkiem... I rozpieściłam go ostatnio... Przyznam, że byłby koszmarnie niegrzeczny gdyby był jedynakiem i byłaby to moja wina. Nie umiem mu odmówić, chcę mu dać wszystko i podchodzę do jego wychowania bardzo delikatnie. Tłumaczę gdy czegoś nie wolno, odstawiam jedzenie "na później" gdy nie chce, kupuję ten nieszczęsny setny samochód, choć wiem, że wyląduje za łóżkiem jak jego poprzednicy... Lubię gdy jest szczęśliwy i brak babć i dziadków rekompensuje mu moim lekkim podejściem. Muszę nad tym popracować. Znaleźć złoty środek. Odnaleźć umiar, bo to nie jest na dłuższą metę dobre dla Miłosza, dla mnie, dla innych...

Czytaj dalej

od Ciebie zaczyna się szczęście

Mam ich, mam wszystko. I mam w sobie takie "coś" co sprawia, że słońce świeci mimo wszystko, tym czymś jest spokój wewnętrzny. Czerpię szczęście z Twoich uśmiechów, bo kiedy u mnie coś jest nie tak cieszę się, że do kogoś los się uśmiechnął. Dziwne? Możliwe. Ale cieszy mnie każdy Twój sukces. Każda pozytywna chwila. Każde szybsze serca bicie. Gratuluję Ci tego, że układa Ci się w życiu. Zbieraj wspomnienia. Zapamiętuj jakie to piękne, gdy jest tak jak teraz. Zostaw uczucie tego momentu w sercu. A kiedy przyjdą gorsze dni, nie przejmuj się tylko wspomnij dzisiejszy dzień. Głowa do góry. Będziesz wiedziała co robić. 
Mówią, by otaczać się zwyciężcami, no wiesz ludźmi, którzy zdobywają co chcą, ciach, ciach, ciach po kolei. A ja mówię im "nie", ponieważ dla mnie nie ma ludzi przegranych. Są Ci, którzy porzucili swoje ambicje, Ci, którym powinęła się noga i Ci, którzy nie wykorzystali danej okazji na czas. Myślę, że od nas zależy co osiągają ludzie, którymi się otaczamy. Na co im pozwalamy. Jak ich motywujemy. Bo ileż to ludzie będą czerpać siłę z samych siebie. A ile ty sam czerpiesz siłę i motywujesz się własnym życiem? Masz dach nad głową i co jeść, więc powinno Ci to wszystko wystarczyć? Nie. I nie chodzi mi o zachłanność a o komfort życia. O wygodę jaką jest posiadanie własnej pasji, spełniania własnych zachcianek jak i tego by nasza dusza dobrze się czuła dziś. Każdy ma gorsze dni ale nie pozwólmy by nasi bliscy mieli tych dni zbyt wiele. By nie przyzwyczaili się do szarości, zwykłości, bladości. Wiesz o co mi chodzi? Jeśli będziesz dbał o osoby, którymi się otaczasz oni będą dbali o ciebie ale i ty sam będziesz szczęśliwszy. Zobaczysz błysk w oczach kolegów, uśmiech na twarzy, zadowolenie z własnego ja. To jest ważne. By oni czuli się dobrze ze sobą. Komplementuj bliskich. Małe rzeczy. "Dawno nie piłem tak dobrej kawy", "Ty zawsze idealnie dobierasz dodatki do swojego ubrania", "Podoba mi się kolor Twojego lakieru do paznokci, masz świetny gust". Małe rzeczy a jakże ważne. Dla nich i dla Ciebie. Bo nie ma nic prostszego a zarazem piękniejszego w życiu niż sprawienie komuś przyjemości. I odczuwania szczęścia ze szczęścia innych. Bez brzydkich rzeczy. Bez zazdrości, zawiści, złości. To jest be, wyrzucamy to. W życiu nie jest nam to potrzebne, choć zło eskaluje się łatwiej, idzie samo w świat ale to nigdy nie buduje niczego dobrego. Więc wyrzuć to dziś z serca.






Czytaj dalej

Dlaczego zapinam pasy będąc w ciąży?

A więc zacznę od tego, że będąc w pierwszej ciąży jeździłam samochodem bardzo sporadycznie. Czy to jako kierowca czy pasażer. Ale pasy zapinałam zawsze. 
Ile razy usłyszałam, żebym nie zapinała pasów, bo polskie prawo pozwala nie zapinać pasów? 
Za każdym razem. 
Ile razy nie zapiełam pasów, choć uwierał mnie pod brzuchem?
Ani razu. 
Dlaczego?
Ponieważ cenię swoje życie i życie mojego dziecka bardziej niż chwilowy komfort.

Przyznam szczerzę, że jestem zawiedziona tym, że Polska jest jednym z trzech ostatnich krajów Unii Europejskiej, w których prawo zezwala kobietom w ciąży, by ich nie używały. Specjaliści innych krajów uważają, że dobrze zapięte pasy bezpieczeństwa nie zagrażają życiu matki i dziecka, ponieważ podczas hamowania zacisną się na miednicy a nie na brzuchu matki. W internecie możemy znaleźć mnóstwo (naprawdę multum) opowiastek jak to znajomego żona czy też kolegi siostra straciła dziecko poprzez zaciśnięcie się pasów podczas gwałtownego hamowania i tego, że wystarczy mieć ze sobą kartę ciąży by uniknąć mandatu... 
Dziewczyny niech Was to nie zwiedzie.
Brak zapiętych pasów to nie jest rozwiązanie. A przecież bezpieczeństwo ponad wszystko.
Wyobraźcie sobie. Jedziecie 50km na godzinę jakiś wariat jedzie z Wami na czołowe. Nie chcesz nawet myśleć co się z Tobą stanie gdy nie masz zapiętych pasów. Nie chcesz nawet dopuścić do siebie myśli, że ani ty ani twoje dziecko nie macie dużych szans na przeżycie.
Dalej się upierasz? Obejrzyj 5 sekundowe film:
Dlatego proszę Was.
Edukujcie się.
Dbajcie o siebie i o swoje nienarodzone dziecko. 
By dowiedzieć się jak poprawnie zapinać pasy bezpieczeństwa warto zapoznać się z kampanią "Ciąża i pasy". 

Dodatkowo zachęcam do zaopatrzenia się w adapter do pasów.



Uwierzcie mi, że już nigdy nie będziecie wybierały między komfortem jazdy a bezpieczeństwem swoim i dziecka. Zapobiega on przesuwania się dolnej części pasów w górę a co za tym idzie nie uciska na brzuch. Nie wyobrażam sobie sytuacji w której gwałtownie hamuję a cała ja "lecę" na kierownicę czy deskę rozdzielczą przygniatając całym swoim ciężarem brzuch... Czy nie prościej zapoznać się z prawidłowym zapinaniem pasów czy też/i zaopatrzyć się w adapter?
Dla mnie odpowiedź jest prosta.

Adapter:

Kampania "Ciąża i pasy":


Na koniec obejrzyj ten film i powiedz mi czy przy użyciu adapteru do pasów bezpieczeństwa Twoje dziecko jest bezpieczne? Oczywiście, że tak!

I dla przestrogi (bo lepiej zobaczyć fakty) drugi film, pokazujący jak wygląda crash-test przy NIEPRAWIDŁOWO zapiętych pasach kobiety w ciąży:

Czytaj dalej

Wielkie odliczanie rozpoczęte.

50 dni i powinnam zobaczyć się z moim drugim synkiem face to face ale czy zobaczę? Czy będzie kazał na siebie czekać dłużej? A może krócej?
Nikt tego nie wie.
Więc siedzę a właściwie leżę i gdybam, wypowiadając pytania do pustego pokoju, bo właściwie dziś nie mam do kogo się odezwać. Miłosz biega za Daddym, Daddy za Miłoszem. Jest gwar, jest pisk i śmiech a ja mam dołeczek... Mały, melancholijny nastrój idealny pod kieliszek wina. Ale jak wiadomo jestem wielką przeciwniczką picia w ciąży więc piję herbatkę miętowo-jabłkową z kieliszka do wina... Takie moje esy floresy. 
Synku mój malutki, mam nadzieję, że nie okażesz się uparciuchem tak jak Twój brat. On to dopiero kazał na siebie czekać. Do dziś pamiętam uczucie przygnębienia leżąc na sali przedporodowej... Będziesz (raczej) miał kiedyś własne dzieci. Będziesz oczekiwał ich narodzin przez całe 9 miesięcy znosząc humory swojej ukochanej, wzloty i upadki przez euforię do furii i zobaczysz jak to jest czekać i czekać. Tak jak czekam ja. Choć nie zobaczyłam jeszcze magicznego tytułu e-mail'a wysyłanego jako newsletter z BellyBestFriend "Gratulujemy! Twoja ciąża oficjalnie uznana jest za donoszoną", to marzę już by Cię zobaczyć. To znaczy nie zrozumiem mnie źle nie śpiesz się ale nie każ na siebie czekać zbyt długo. Zaskocz mamę ze dwa dni przed planowanym terminem porodu, bym nie musiała leżeć i czekać na ciebie na przedporodowej słuchając jak mamy płaczą z bólu a kilka godzin później z radości. 
Pamiętam jak podłączona pod oksytocynę leżałam na porodówce obok dziewczyny, która rodziła. Pamiętam jak płakałam razem z nią gdy tuliła swoje maleństwo, pamiętam moje łzy, gdy usłyszałam pierwszy krzyk jej synka i pamiętam jak po jej porodzie wróciłam sama na salę przedporodową zamiast z Miłoszkiem na oddział noworodków... Pamiętam ten cholerny ból spowodowany poczuciem niesprawiedliwości. Tego, że już dawno po terminie. Cholerne 8 dni a on tam siedzi w brzuchu nie chcąc wyjść a ja leżę a to z balonikiem foleya a to pod oksytocyną... Choć chyba to już było lepsze od słuchania rad co powinnam robić by przyśpieszyć poród. Sex, mycie okien, chodzenie po schodach, picie naparu z liści malin... Wszyscy wiedzą lepiej...

Także dziś mam ten gorszy nastrój. Spowodowany chyba tym deszczem za oknem, którego zdecydowanie za dużo jest ostatnio.


Czytaj dalej

Ach te czapeczki...

Nie lubię się wtrącać. Myślę, że większość mam kieruje się dobrem dziecka w jego wychowywaniu jednak przyznam szczerze: szlag mnie trafia gdy widzę jak ostatnio są poubierane dzieci.
Np. 15 stopni na dworze a dzieciaczek chodzący (więc mający już roczek) ubrany w śniegowce, kombinezon, wełnianą czapkę i siedzi w spacerówce pod kocykiem.
Dla kontrastu mój syn w spodniach (bez rajstop pod spodem), czapeczkę z dresówki, chusteczkę pod szyją i kurtkę. 
Albo: 21 stopni od trzech dni. Moje dziecko bez czapki, w body i cienkiej koszuli of course bez czapki i dzieciaczki w kurtkach... 
Kochane... 
Czy jest jakaś moda na przegrzewanie dziecka? 
Czy ubieranie go jak na zimę ma zapewnić mu zdrowie?
Może ja o czymś nie wiem ale przy 21 stopniach to bardziej uszka się zagotują w czapce niż przewieją bez czapki. 
I jeszcze te spojrzenia i pytania:
"A czapeczkę synek gdzie ma?"...
W domu! 
Oczywiście wychodząc z Miłoszem zawsze staram się wziąć coś co może założyć gdyby było zimniej niż zakładaliśmy ale mi autentycznie szkoda byłoby go tak przegrzewać. Bo to ani wygodne dla niego, ani zdrowe...
Daddy śmieje się, że w porównaniu z innymi matkami chyba preferuję "zimny chów". Ale to nie tak... On jest zmarźluchem. A ja lubię na boso w domu pochodzić. Mi chodzi o to by dziecko czuło się swobodnie i komfortowo. Skoro mi jest za gorąco w sweterku to jemu też jest. Skoro widzę, że dziecko ma policzki czerwone to jest mu za gorąco. Jeśli pot ma na plecach wiem, że tak być nie powinno. Ale wiecie co jest "najśmieezzniejsze" w tym wszystkim? Że to nie starsze babcie pytają o te czapeczki, nie staruszki patrzą powściągliwie a młode dziewczyny, te dziewczyny, którym matki wmówiły, że bez czapeczki ani rusz. 
A przecież zapalenia ucha w 90% przypadków bierze się z zapalenia gardła czy przewlekłego kataru a nie od przewiania uszka.

A ile z Was słyszało ostanio:
A dziecko gdzie ma czapeczkę? 




Czytaj dalej

Moja ciąża na zdjęciach...

Kochani za nami 7 miesięcy ciąży i z tej okazji chciałam Wam pokazać moje ulubione zdjęcia z drugiej ciąży. Wiem, że nie są wykonane przez profesjonalnego fotografa a przeze mnie i przez Daddiego ale mają dla nas magiczną, rodzinną moc, której żaden fotograf na świecie nie byłby wstanie uchwycić. Sesje zdjęciowe nie są dla nas. Rozumiemy i szanujemy idee sesji zdjęciowych ale zawsze oprócz pięknego obrazka rodem z okładki magazynu dla rodziców brakuje mi w nich spontaniczności i prawdziwości chwili. Tak to już jest ze mną… 

Po więcej zdjęć zapraszam na instagram:
https://www.instagram.com/beksa_lala/


    

Czytaj dalej

Oczekiwanie


Patrzę na swój brzuch i nie mogę uwierzyć, że on już tak urósł. Wczoraj byliśmy na USG i gdy zobaczyłam buźkę Maćka poczułam ciepło w sercu. Poczułam, że już zaraz za momencik do naszego domu przybędzie ON, dlatego dziś rano wyciągnęłam pudła z ubraniami dla Miłosza konsekwentnie skreślając z listy to czego nam brakuje. Bo brakuje tak niewiele.
Kiedy czekaliśmy na Miłosza było totalnie inaczej. Wszystko był nowe. Nieznany świat oczekiwania, dolegliwości ciażowych, moich nastrojów. Oboje chłonęliśmy wiedzę dotyczącą pielęgnowania dziecka. Kupowaliśmy mnóstwo, jak się później okazało dużo za dużo nieprzydatnych rzeczy a które to były opisywane jako MUST HAVE przy dziecku. Ale życie weryfikuje i tak oto teraz gdy spodziewamy się drugiego dziecka czujemy luz. Luz jeśli chodzi o wyprawkę, jaki wybrać wózek/materac do łóżeczka czy jakie ubrania będą odpowiednie dla czerwcowego dzieciaczka. 
Miłosz patrzy na to wszystko ze zdziwieniem, wiem, że on nie rozumie, że niebawem będzie w domu mała dzidzia ale z takim upodobaniem przekładał ubranka dla Maćka, że mnie każdym gestem rozczulał. Uwielbiam go. Wyjęliśmy gondolę, by ją odświeżyć a on pół dnia siedział w niej ze swoimi zabawkami. Gdy chciałam ją schować do szafy ze łzami w oczach mi zabronił. A wieczorem odbył "walkę" z naszym kocurem o miejsce w gondoli. Ach moje dzieciaki! 
Mimo wszystko jestem spokojna. Nie martwię się o zazdrość Miłosza w stosunku do Maćka. Nie martwię się czy będzie budził brata, czy będzie mu po złości coś robił. I nawet denerwuje mnie gdy ktoś ocenia mojego Lelka. Szczególnie, że zakłada, że będzie zły. Oczywiście nie wykluczam, że nie raz bawiąc się obudzi Maćka ale zakładać, że będzie zazdrosny? Perfidny? Nie... Ufam, że wszystko jest kwestią nastawienia rodziców. Pod ostatnim wpisem otrzymałam komentarz, za który bardzo dziękuje autorce:
"...Ja od pięciu miesięcy jestem z dwójką, różnica 1,5 roku. Starszy jest cudowny i kochany. Rada ode mnie: nie pozwól nikomu straszyć Miłoszka młodszym bratem (niech rodzina nie powtarza mu "nie dotykaj", "bądź cicho" itp.), Maciek ma mu się kojarzyć z miłością, tulaniem i całusami. U mnie to działa..."
Totalnie się z nim zgadzam. Wszystko jest owocem tego jaką atmosferę stworzymy od samego początku. Z resztą przecież mnie znacie. Wiecie, że dla mnie moje dzieci są cudami, za które jestem wdzięczna Matce Naturze.




Czytaj dalej

Wiosno!


Czuję wiosnę. Tak, bez wątpienia dziś do nas przyszła i nie odejdzie. Jesteśmy umówione na długi spacer, na kawę wypitą przy otwartym oknie, przez które wpada śpiew ptaków. Mówiła mi, że pora wyjąć wiosenny płaszcz, że zielono się zrobi i zapach miłości niebawem będzie czuć w powietrzu. Ten zapach to zapach kwitnącej mirabelki. Tej pod którą 9 lat wstecz staliśmy z Daddym podczas naszej pierwszej randki. Tej, która zanim przekwitła dowiedziała się, że mieszkamy już razem. Bo my wiedzieliśmy i myślę, że ona też wiedziała, że pod nią spotkały się dusze, które bez siebie nie chcą żyć. Dlatego tak kocham wiosnę. Przychodzi nowe, cieplejsze jutro. Przychodzi dłuższy dzień, cieplejsza noc. Cykanie świerszczy podczas nocnych przytulanek. I przez otwarte okno widać gwiazdy gdy leżymy w łóżku. Wiosna jest magiczna. Nie męcząca. Świeża w całej swojej okazałości. 
Jest inaczej.
Intensywniej. Relaksacyjniej. Przyjemniej. 
Kocham. 
Miłością nową codzień. 
Kochać, iść dalej, żyć, przyszłość tworzyć. 
Witaj wiosno.
Cieszę się, że jesteś! 


Czytaj dalej

Ciąża i toddler na pokładzie.

Mówią, że ciężko. Że wstawanie. Ubieranie. Zmiany pieluch. Że starsze zajęłoby się już sobą. Albo zaprowadziłabyś do przedszkola i miałabyś spokój. Więc po co się śpieszyłaś z drugim? Mniejsza różnica wieku to dobrze? Nie! Choć jeszcze wczoraj mówili Ci, że tak najlepiej "z pieluch w pieluchy przejść"... Ale dziś już inaczej myślą. Bo patrzą na Ciebie zadowoloną i mają gula. Więc mówią, że kiepsko wyglądasz... Że nie dbasz chyba już o siebie. Że w pierwszej ciąży wyspać się mogłaś do woli. Wiesz serial, kawa, łóżko i ciastka. Zero obowiązków. Błoga nieświadomość tego co Cię czeka po porodzie. Wtedy byłaś głupia, Ty o macierzyństwie nic nie wiedziałaś. Tylko kupowanie słodkich ubranek i składanie łóżeczka w magicznym uścisku z partnerem. I mogłaś sobie pozwolić na zachcianki i wykręcanie się przed myciem podłogi ciążą. A teraz śniadania, obiadki, kolacyjki, biszkopty, sraczka, nocnik, choroby i wszystko to co najgorsze w macierzyństwie. Jakby ten mały człowiek, którego nosiłaś pod sercem był teraz gorszy. Był taki fe i be, bo tylko marudzi i wymusza na rączki... O matko jedyna! 
Mama mnie uczyła bym się zachowywała więc nie powiem im "spierdalaj". A chciałoby się... 
Wiecie co najbardziej jest denerwujące? Że ktoś tak serio myśli. Że patrzy/patrzyło na swoje pierwsze dziecko przez pryzmat tego co MUSI zrobić. A przecież nie sam stan ciąży jest w macierzyństwie najpiękniejszy a możliwość pokazywania świata małej istotce. Każdy uśmiech, każde zaskoczenie, każda nowa umiejętność. Jest czymś dla czego warto robić to wszystko. I przecież zdecydowanie zalety "posiadania" dziecka przewyższają niedogodności. Bo czym jest wstawanie o 6stej, 7mej w porównaniu z całusami dziecka? Czym jest kolejna obsrajdolona pielucha przy kwiatku wręczonym na łące. Albo ten uśmiech zadowolenia, bo udało się włożyć ludzika do samochodzika... 
Niczym są nieprzespane noce. Niczym są rozrzucone ziemniaki po podłodze i rozsypana karma kota. Niczym są i niczym zostaną. Ot mglistym wspomnieniem na tle tak wielu pięknych spraw, które wydarzyły się odkąd urodziłaś matko.
Nie będę kłamała. Nie łatwo schylić się po klocek po raz enty. Nie łatwo jest sprowadzić dwulatka choćby z pierwszego piętra. I odkąd jestem w ciąży celebruje chwile gdy Miłosz ogląda "Stacyjkowo" albo tą godzinę, w której sam bawi się zabawkami. A wychwalam pod niebiosa, że sam sprząta zabawki! Siadam obok niego na podłodze a on biega i wrzuca wszystko do pudeł. 
Bez wątpienia nie zamieniłabym mojego syna na nikogo innego na świecie. 
Bez wątpienia to jest najlepszy czas mojego życia. 
Bez wątpienia nawet jeśli będzie kiedyś ciężko z kolkami/ząbkowaniem/ulewaniem Maćka to przeżyjemy. 
Damy radę. 
Jesteśmy rodziną. 
A ja kocham moje dzieci. 


Czytaj dalej

A niech leje...

Lubie deszcz. Gdy pada. Gdy leje. Gdy leżę w łóżku i słyszę jak krople deszczu odbijają się od dachu. Wtedy nawet psom się nie chce szczekać. Leżę i słyszę kap kap. Samochody wjeżdżają w kałuże, robi się głośno i po chwili słychać tylko uspokajający deszcz. Wtedy kawa inaczej smakuje. Myśli krążą wolniej. Możesz myśleć o konkretnej sprawie i w tej ciszy odnaleźć odpowiedź na nurtujące cię pytanie. Tylko musisz się temu oddać. Rozkoszować się chwilą mierzoną litrami spadającej wody. Nie myśleć, że przecież w ten deszcz musisz iść do pracy, do sklepu, po dziecko do przedszkola. Idź, doceń matkę naturę. Nic w przyrodzie nie ginie przecież. Pozwól dziecku wejść w kałużę. Ono jeszcze potrafi cieszyć się małymi uciechami. Żyje chwilą. Jest wolne. Spójrz na nie i odnajdź tą wolność. Poczuj, że żyjesz. Właśnie w ten deszczowy dzień odkryj cud życia. Bez pustych frazesów. Pokochaj świat za to jaki jest. A jeśli nie jest jaki byś chciała? Zmień go. Tylko nic na siłę. Niech wszystko idzie naturalnie. Wiesz plan -> działanie -> zadowolenie. Przeszkody? Nie omijaj. Stajesz się dzięki nim silniejsza. Ja to wiem. Każda łza zbudowała mnie silniejszą, mocniejszą, trwalszą. Nie pochylaj się gdy wiatr wieje prosto w twoją twarz. Wyprostuj się. Z góry widać więcej. Widać cel do którego idziesz. Ten wiatr wiejący w plecy rozpędza Cię tylko na chwilę. A co jeśli nie nadążasz przebierać nogami? Upadasz. Upadki są dla twardzieli. Uwierz mi żaden słabiak nie potrafi podnieść się i kroczyć dalej ku obranemu celu. Dlatego nigdy nie załamuj się. Nigdy nie myśl, że nie dasz rady. Czerpanie siły z wściekłości daje siłę tylko na chwilę. Prawdziwy sukces przychodzi na zimno. Kiedy wiesz skąd dokąd podążasz. I dla kogo to robisz. Dla siebie? Tak. To najważniejsze. Wiedzieć, że znosisz wszystkie niedogodności dla siebie samej. Więc czerp przyjemność bycia tu i teraz. Nawet gdy tak leje na dworze. Nawet gdy jakaś pinda ochlapie cię gdy będziesz wracała ze stosem siatek do domu. Przyjdź, spójrz na to wszystko. Masz to. Zarobiłaś. Kupiłaś. Jest twoje. TWOJE. Zaparz sobie kawę. Usiądź przy oknie i pomyśl: "razem z tym deszczem narodziłam się ja. Silniejsza. A Ty patrz, dopiero się rozpędzam..."

Kropka. 


Czytaj dalej

Sen mojego dziecka...


Uwielbiam sen mojego dziecka.
Uwielbiam wszystko to co powtarza się codzień.
Uwielbiam mojego synka w piżamce.
Uwielbiam patrzeć jak zasypia i gdy już śpi.
Uwielbiam gdy coś mu się śni i marszczy swój mały nosek.
Uwielbiam gdy leży z wypiętą pupką.
Uwielbiam gdy pada zmęczony w butach choć przed chwilą biegał jak szalony.
Uwielbiam gdy tuli swoją poduszkę i gdy zabiera mi ją przez sen.
Uwielbiam każdy jego wdech i wydech, który jest liczony w uderzeniach mojego serca.
Uwielbiam gdy budzi się i przytula moją twarz swoimi małymi rączkami. 
Uwielbiam jego uśmiech, gdy zobaczy, że nie śpię.
Uwielbiam jego "cześć" wypowiedziane szeptem, tak bardzo ciuchutko.
Uwielbiam gdy ma ten uśmiech, który mówi mi, że chce położyć głowę na mojej poduszce tuż obok mojej głowy i chce wcisnąć się pod moją kołdrę.
Uwielbiam jego zadowoloną buźkę gdy widzi, że robię dla niego miejsce.
Uwielbiam jego małe stópki, zarzucone na mnie.
Uwielbiam jego ciepło i zapach jego włosów.
Uwielbiam gdy jest.
Macierzyństwo jest prawdziwą magią.

"Jeśli przed twoimi narodzinami, mogłabym pójść do nieba, zobaczyć wszystkie piękne dusze, nadal wybrałabym Ciebie..."


Czytaj dalej

NATIVE FITZSIMMONS KIDS... Nie na naszą zimę!

Nie wiem czy wiecie ale jestem dość wymagająca jeśli chodzi o produktu dziecięce. Czy to są zabawki czy jedzenie czy ubrania. Nienawidzę kupować czegoś z czego nie będę w 100% zadowolona jednak nawet gdy przewertujemy fora, zapytamy kolegów/koleżanek o opinię czy też w końcu zaufamy opisowi producenta możemy zaliczyć wpadkę. Taka wpadka została u nas zaliczona jeśli chodzi o buty: 
NATIVE FITZSIMMONS KIDS



Kilka faktów:
1. W listopadzie wygraliśmy te buciki w konkursie. Dotarły do nas w grudniu a w międzyczasie zaliczyliśmy chorowanie Lelka, mrozy i siedzenie w domu. Nie mieliśmy okazji użytkować ich jesienią dlatego bardzo przepraszam osoby, które mi zaufały i kupiły te buciki... 
2. Ponieważ obecnie trwa promocja na te buciki wiele z Was pyta nas o opinię. 
Dotychczas odpowiadałam: te buty są świetne. Ale... Już nie są, dlaczego? Bo design to nie wszystko. Choć prezentują się pierwszorzędnie!  

Dystrybutor na swojej stronie pisze o tych butach:
"Nadają się do chodzenia po mieście zarówno w deszczową jesień, jak i mroźną zimę, bo utrzymują ciepło wewnątrz buta dzięki “wbudowanej” ciepłej skarpetce z neoprenu oraz piance o podwójnej gęstości." 

I to jest kłamstwo. A dlaczego?
Po 1. Deszczowej jesieni nie zaliczyliśmy ale zaliczyliśmy spacer po parku podczas deszczowej zimy. Dziecko jest dzieckiem. Wejdzie wszędzie. Buty dla dziecka muszą być nieprzemakalne. Muszą być ciepłe. Przemoczenie butów nie wchodzi w grę chyba sami rozumiecie dlaczego a tak wyglądają skarpetki po kilkunastominutowym spacerze 20 miesięcznego dziecka po parku:


Dlatego stwierdzenie producenta:
"Wykonane z pianki EVA, w całości wegańskie, ciepłe i nieprzemakalne" jest dla mnie kolejnym kłamstwem. Okrutnym wręcz, ponieważ jako matka zaufałam im zakładając Miłoszowi buty na nóżki.

Dla mnie nie ma wytłumaczenia, że dziecko weszło po kostki do kałuży, bo
A. nie weszło rozumiem różnice między kaloszami a butami miejskimi
B. Podobno buty są nieprzemakalne! Nawet gdyby nie mają prawa przemoknąć... A zachowują się jak sandały ;)
Ile Was nie wchodzi w kałużę podczas zwykłego wyjścia do sklepu? Nie musi być dużo tej wody. 
Moje zamszowe buty (tak ZAMSZOWE) podczas tego spaceru nie przemokły w ogóle podczas gdy ja dwa dni zastanawiałam się czy przez ten spacer moje dziecko się nie rozchoruje. Chwała za to, że wróciliśmy do domu a nie poszliśmy na rundkę po sklepach... 

Po 2.
Te buty nie utrzymują ciepła. Wychodziliśmy do temperatury -5 maksymalnie i zawsze, pomimo założenia Miłoszowi rajstop i dodatkowych skarpetek jego stópki to lody. 



Nie da się im odmówić uroku osobistego. Jeśli jest sucho buty są super. Ale gdy przychodzą roztopy tudzież gdy wyjdziemy z dzieckiem na śnieg i śnieg pozostanie na butach w miejscu wiązania, gdzie jedynym zabezpieczeniem twojego dziecka jest czarna skarpetka (!) roztopiony śnieg zamieni się w wodę a ta woda z pewnością znajdzie się w skarpetce twojego dziecka. 

Dlatego ja jako Mama, jako ktoś kto miał okazję przetestować te buty pragnę przekazać Wam MOJE zdanie na temat tych butów:
Nie są warte ani tej ceny ani zdrowia Waszego dziecka. 

A dystrybutora chciałabym prosić o jedno: by nie generalizował sytuacji do "moje dziecko nosi i nic takiego się nie dzieje". Każde dziecko jest inne. Moje biega z patykiem po podwórku i nie patrzy czy na chodniku jest woda czy nie. Czy wbiegnie w kilkucentymetrowy śnieg. Przebiega, tu chlapnie tam chlapnie a bucik jest tak skonstruowany, że po długości buta biegnie materiał, który przemaka...




Czytaj dalej