Sąsiad mi umarł...

Patrzę z lekkim dystansem na wszystko. Na ludzi, ich zachowania, problemy... Na psie szczekanie, głośną muzykę czy idiotyczną jazdę samochodem ludzi. Patrzę na wszystko jakoś tak inaczej. Bo czy to wszystko, co tam gdzieś jest ma dla mnie znaczenie? Nie... A kiedyś miało. Oj miało. Się chciało żyć gdzieś dalej, szybciej, mocniej, intensywniej. Biegnąc nie chodząc. Odnajdując co się szukało, łapało co się wypuściło. A dziś? Leć jak chcesz. Idź jak musisz. Widocznie nie dla mnie jesteś tu. Sąsiad mi zmarł... W ten czas kiedy to jest zbyt zimno by widywać sąsiadów. Po prostu go nie było widać. Żadnej klepsydry. Był człowiek i go nie ma. Codziennie od 7mej robił obchód po okolicy. Wszystko wiedział. Kto o której wychodzi, komu pies zwiał z posesji a kto doniczke ze zwiędłym rododendronem przestawił pod płot. Ale wiedział nie po to bynajmniej by pomóc tego psa złapać czy autobus "zatrzymać". I to jest smutne. Człowiek chciał wiedzieć o sąsiadach wszystko, tylko po co? I tak mnie myśl przeszła... Kiedy człowieka dusza umiera? Wtedy kiedy zamyka na wieczność oczy, czy wtedy gdy czyjeś życie zastępuje mu jego własne. Wtedy gdy marzenia umierają? Chyba wtedy...
 "Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą..."
Sąsiadka jest smutna. Płacze... Płacze mimo, że nigdy nie usłyszałam dobrego słowa od niej na temat męża. A przecież codziennie podawała mu kolację, tak myślę, bo przecież wołała go... Był człowiek i nie ma już. Nie zostawiając po sobie nic zgasł jak świeczka. I czy kiedykolwiek wspomnę go? Czy kiedykolwiek buzia się uśmiechnie na myśl o nim? Nie sądze... I to jest smutne wiecie? Nie przez moje wyrachowanie. O nie... Ale przez to jakim człowiekiem ktoś był. Co pozostawił za sobą... 

Więc ja nie gonię za jutrem. Nie... Dziś chcę żyć całą sobą. Cała miłość dawać. Uśmiech, szczęście a czasem łzy. Ale dawać, żyć nie przemijać.

Czytaj dalej

Rozwydrzone matki...

Wiecie co? Wkurza mnie już model "nowoczesnej" matki. Ja rozumiem, że można się pośmiać z grafiki typu "kto nazwał urlop macierzyński, urlopem, skoro sprzątam, piorę i gotuję z dzieckiem na rękach?", no niewątpliwie coś w tym jest ale... Nikt drogie Panie nie zmuszał nas do wybrania takiej drogi życiowej. Nikt nie kazał nam mieć dzieci, nie kazał nam mieć faceta, dla którego będziemy gotować obiady i parzyć kawę przed pracą. Nikt. Nikt nie kazał nam wybrać tej drogi zamiast życia jako singiel, żyjąc pracą, zabawą, imprezami i zarywaniem nocy... Czemu powstają jakieś zestawienia udowadniające tym "wolnym" ludziom, że mimo iż siedzimy w domu mamy ręce pełne roboty?
Czytaj dalej

"Big eyes" na niedzielne popołudnie...

Wczoraj popołudniu włączyłam sobie film. A raczej Daddy mi go włączył ale od początku. W piątek wieczorem postanowiliśmy obejrzeć jakiś film. Może horror, może sensację, może thriller - ma się dziać. Pierwszy film odpadł po 5 minutach gdy usłyszałam "on zjadł mojego synka żywcem". To nie na moje nerwy. Potem obejrzeliśmy film o Stephenie Hawkingu, który niby mnie zaciekawił ale "dupy nie urwał". Niefajnie, bo miało być miło i przyjemnie. Kolejny film? Nie... Ja wysiadłam. Miłosz ostatnio wstaje zdecydowanie za wcześnie bym mogła zarwać nocke. Ja pomaszerowałam do łóżka a Daddy obejrzał "Big Eyes". Rano Daddy opowiedział mi cały film i mimo znajomości zakończenia filmu pomyślałam: "a czemu nie?". 
Kurde czegoś takiego było mi potrzeba. Filmu o czymś i o kimś, z dobrą grą aktorską. Lekki i przyjemny film m.in. o tym jak kobieta uwalnia się z jednego tyrańskiego związku by tkwić w innym równie zniewolonym. Ale był czymś więcej. 
Christoph Waltz rozwalił mnie setki razy swoją grą, czasem aż miało się ochote facetowi przywalić w dzioba ;) Aż dziwne, że kobieta tak piękna i utalentowana była z kimś takim... Nie wspomniałam, że to film o życiu Margaret Keane? To ta babeczka od obrazów z dziećmi z wielkimi, szklącymi się oczami. 
Lekki i przyjemny na niedzielne popołudnie. 



A w skrócie jak pisze filmweb:
"Walter Keane przypisuje sobie autorstwo pięknych obrazów, które namalowała jego żona Margaret. Kobieta próbuje dowieść swoich racji i wyzwolić się od męża."
Czytaj dalej

Mam mówić pączkom nie? Wtf?!

Pączki paczusie idą w udusie. Oh yeeessss! Zeżremy ile wlezie ale tak dziś sobie pomyślałam... 
Czy nie jest wkurzające to, że przy każdym "święcie" są tacy co to szukają dziury w całym? Ci pseudo-eko ludzie denerwują mnie najbardziej. Codziennie uświadamiają o "prawdziwości" pomidora w pomidorze czy "ryby w rybie". Tak. Żyjemy w 21 wieku gdzie ludzie wcisną każdy chłam byle się sprzedało a inni kupią wszystko byle tylko się opłacało. Czy serio musimy edukowac innych? Sprawdzam emaila rano i czytam: "Co kryje się w tanich pączkach z marketów". Nawet nie chce mi się tego czytać. Nie chcę o tych gmo, konserwantach, barwnikach, kaloriach, ulepszaczach, polepszaczach, aromatach, spulchniaczach i innych starta tatach. Ile można? Myjcie się szarym mydełkiem, jedzcie jedzonko z własnycn ogródków i swoją trzódkę. Ja tam lubie żarcie z maca, coca-colę, czekoladę i inne kaloryczne świństwa. A co mi tam? Raz się żyje! Nie?
Pączki raz! 
Czytaj dalej

Luty, luty, luty ach to ty...




Nie mam czasu ostatnio na nic. Niby siedzę w domu ale zawsze coś... Ale bez marudzenia, bo ja nie o tym chciałam dziś. Byliśmy w piątek w szpitalu na "bioderkach". W lato byliśmy prywatnie, bo terminy za 3 miesiące ale pediatra postawił diagnozę: DYSPLAZJA STAWÓW BIODROWYCH. Co ja się naczytałam i nadenerwowałam wiem tylko ja więc szybka wizyta prywatnie i minus 200 złotych z kieszeni, bo przecież usg + konsultacja ortopedy kosztują. Tak na marginesie świetna taka konsultacja. Zamiast zapłacić za samo usg bioder i jedno zdanie ortopedy "wszystko jest super" to nie, dodatkowo trzeba doliczyć konsultację, która w naszym przypadku trwała maksymalnie 3 minuty, bo ile razy i na ile sposobów można mówić, że dziecko ma bioderka książkowe. Idiota nie pediatra... Ale pół roku minęło od tego badania,
Czytaj dalej