"Big eyes" na niedzielne popołudnie...

Udostępnij ten post

Wczoraj popołudniu włączyłam sobie film. A raczej Daddy mi go włączył ale od początku. W piątek wieczorem postanowiliśmy obejrzeć jakiś film. Może horror, może sensację, może thriller - ma się dziać. Pierwszy film odpadł po 5 minutach gdy usłyszałam "on zjadł mojego synka żywcem". To nie na moje nerwy. Potem obejrzeliśmy film o Stephenie Hawkingu, który niby mnie zaciekawił ale "dupy nie urwał". Niefajnie, bo miało być miło i przyjemnie. Kolejny film? Nie... Ja wysiadłam. Miłosz ostatnio wstaje zdecydowanie za wcześnie bym mogła zarwać nocke. Ja pomaszerowałam do łóżka a Daddy obejrzał "Big Eyes". Rano Daddy opowiedział mi cały film i mimo znajomości zakończenia filmu pomyślałam: "a czemu nie?". 
Kurde czegoś takiego było mi potrzeba. Filmu o czymś i o kimś, z dobrą grą aktorską. Lekki i przyjemny film m.in. o tym jak kobieta uwalnia się z jednego tyrańskiego związku by tkwić w innym równie zniewolonym. Ale był czymś więcej. 
Christoph Waltz rozwalił mnie setki razy swoją grą, czasem aż miało się ochote facetowi przywalić w dzioba ;) Aż dziwne, że kobieta tak piękna i utalentowana była z kimś takim... Nie wspomniałam, że to film o życiu Margaret Keane? To ta babeczka od obrazów z dziećmi z wielkimi, szklącymi się oczami. 
Lekki i przyjemny na niedzielne popołudnie. 



A w skrócie jak pisze filmweb:
"Walter Keane przypisuje sobie autorstwo pięknych obrazów, które namalowała jego żona Margaret. Kobieta próbuje dowieść swoich racji i wyzwolić się od męża."

1 komentarz :

  1. Słyszałam o tym filmie - chętnie obejrzę. Portrety są piękne... Co do horrorów - od kiedy mam dzieci, nie jestem w stanie ich oglądać ;). Pozdrawiam cieplutko (i zapraszam "do siebie")

    OdpowiedzUsuń