Matka synów.


A więc w drodze drugi syn. 
Pomiędzy gratulacjami pojawiają się komentarze typu: "może za trzecim razem uda się córeczkę", "do trzech razy sztuka" etc. Czuję jakąś litość z tego, że nie udało mi się powołać na świat córki... Tylko, że ja bardzo się cieszę z drugiego syna. Oboje z Daddym nie miliśmy parcie na córkę czy też na to by mieć parkę. Gdy lekarz powiedział, że będzie chłopak dostałam jakiejś euforii. Robił dalsze pomiary a mi buzia się cieszyła, że syn. Że te zabawki będą w dalszym ciągu samymi samochodami, że ciuchy nie będą mi się farbowały na różowo, że ubrania po Miłoszu będę mogła w dalszym ciągu wykorzystać. 
Oczywiście nie przeczę, że oglądając zdjęcia na insta dziewczynek, tak ślicznych jak lalki, oczami wyobraźni widzę siebie robiącą warkoczyki czy też inne kucyczki. 
Ale czy żałuję, że będę miała drugiego syna? No fucking way!
Czy czuje niedosyt? Nie! 
Jestem dumną mamą dwóch synów i jestem dumna z moich dwóch synów. 
W drugiej ciąży zawsze śniła mi się córeczka. Takie małe śliczności z czarnymi włoskami. Intuicja mnie zawiodła a może po prostu przedstawiła mi projekcję kolejnej ciąży? Ach. To wszystko jest nieważne.
Ważne jest to, że pod sercem noszę zdrowe dziecko. Moje kochane, wyczekiwane dziecko. 



Czytaj dalej

Poród rodzinny: po 1. nie zmuszaj


Właśnie przeczytałam artykuł dotyczący porodu rodzinnego.
Żeby była jasność. Według mnie:
PORÓD RODZINNY NIE JEST DLA KAŻDEGO! 
Nie jest i już.

Nasz kochany Daddy nie wiem kiedy, nie wiem jak sam zdecydował, że będzie przy porodzie. Zaznaczam BĘDZIE PRZY PORODZIE nie znaczy BĘDZIEMY RODZIĆ RAZEM. To kobieta rodzi, nie facet. Nie ma czegoś takiego jak wspólny poród. To tak jak jesz wspólną kolację we dwoje a miało by jeść tylko jedno z was tylko level hard. A więc Daddy uparcie twierdził, że będzie przy mnie, podjarany całą akcja z dumą i męstwem oznajmiał to każdemu.
A więc po kilku dniach testu oksytocynowego poprzedzonego cewnikiem Foleya zaczęła się indukcja porodu. Salwy kurew leciały ogromnie, opieka okołoporodowa była do dupy, położne masakryczne i gdyby nie mój facet chyba bym stamtąd wypełzła. 

Taka dygresja:
Miałam do wyboru albo własną doulę, ktorej cennik zaczyna się od 300 złotych albo wybraną osobę towarzyszącą i byłam święcie przekonana, że po co mi dodatkowa położna, przecież przy moim porodzie będą dwie inne. I były. Ja sobie rodziłam, lekarz podkręcał oksytocyne a położne naprzeciwko mojego krocza piły sobię kawę. Nie wiem jak to w teorii  powinno się odbywać ale przyznam szczerze, że miałam filmowe przeświadczenie o tym, że położna zapyta jak się czuję, zaproponuje mi prysznic i mnie do niego zaprowadzi (!), albo chociaż poprawi poduszkę. Naoglądałam się tych "Porodówek" na tvn style czy gdzie tam. I co? A chujów sto. Nie oglądajcie filmów będąc w ciąży! Nie oglądajcie tego, bo to stek bzdur. Przynajmniej nijak ma się do szpitala, w którym rodziłam. 

A więc Daddy gdy tylko usłyszał moje jęki i stęki przez telefon, chyba się przeraził, bo gdy rozmawialiśmy godzinę po podłączeniu oksy ja oglądałam na porodówce "Gotowe na wszystko" i nie spodziewałam się, że za dwie godziny zacznie oksytocyna działać. A więc w te pędy przyjechał do szpitala. Matko i córko jak on mnie dopingował, po głowie masował, trzymał za rękę, frustrował się gdy kazali mu wyjść przy każdym badaniu i podłączaniu zzo. Gdy przyszła pora na pojawienie się Miłka na świecie tak cholernie mocno trzymał moją rękę, że do dziś czuję. I ta duma gdy biegał za synek przy mierzeniu. Do dziś w środu nocy obudzony powie: 3400, 53 cm i 10/10.

ALE:
1. Daddy nie był przy badaniu mnie przez ginekologa.
2. Daddy stał za mną a więc nie patrzył mi w krocze. Boże ja sama tego nie chciałabym widzieć...
3. Nie widział główki wychodzącej (ja do dziś nie wiem jak to możliwe, że dziecko tak daje radę wyjść)
4. On nawet łożyska nie widział, bo gdy je urodziłam Daddy wciąż robił zdjęcia minutowemu Miłoszowi. 

Czy będzie przy drugim porodzie? Tak. 
Czy ma traumę po zobaczeniu rodzenia? Nie.
Czy uważa, że poród to hardcore? O kurwa tak.

I nie ma co ukrywać. 

Dlatego mam apel do przyszłych mam:
Nie zmuszajcie swoich mężczyzn do bycia przy was podczas porodu.
Nie wywierajcie na nich presji.
Nie mówcie, że Kasi, Basi czy Asi mąż był. 
I, że tak pięknie RAZEM RODZILI...

Ideałem by było gdyby partner wiedział:
- że na pewno chce być przy swojej partnerce
- jak wygląda poród krok po kroku (szczerze to nawet ja byłam w szoku, że to tak boli i nie da się nad tym zapanować)
- wiedział jak nam pomóc i ulżyć a przede wszystkim jak nie przeszkadzać i nie irytować ;)

Ideałów ponoć nie ma ale zawsze lepiej być mile zaskoczonym niż paść na podłogę przecinając pępowine. 

Dlatego naprawdę ostatnie kochane czego Wam potrzeba przy rodzeniu dziecka jest poirytowanie zachowaniem partnera. Nie zmuszajcie. Na siłę nic nie ma.

Czytaj dalej

Jak zyskać nowe znajomości w ciąży...

Jedne przychodzą, drugie odchodzą. 
Takie już są moje przyjaciółki od siedmiu boleści... 
Nie chcę się uskarżać ale ile można? Tak nagle jak nie było tak nie ma a jak już pojawi się jedna franca od razu wskakuje kolejna do towarzystwa... Zazdrośnice czy co? 
A więc...
Dopiero co pożegnałam przyjaciółkę Poranne Mdłości, którą to zastąpiła Panna Migrena pod rękę trzymającą Pannę Zapchane Zatoki a po świątecznym obżarstwie dołączyła do mnie zołza, największa z największych Panna Zgaga. Ruch towarzyski wielce udany. 

"Wszystko da się znieść" mówią Ci, którzy w danej chwili tego nie przechodzą. Słynne "nie takie bóle przed tobą" nabrały znaczenia podczas pierwszego (kurwa jego mać) porodu. Gdy Cię rozrywa, gdy tracisz kontrolę nad własnym ciałem a co gorsza i umysłem masz świadomość kilku godzin cierpienia by zaraz to tulić szczście jakie nosi imię "Nasze Dziecko". Ale te zgagi... Matko i córko cóżem Wam uczyniła?!
Przechodziłam już przecież przez to. W pierwszej ciąży, w trzecim jej trymestrze ale żeby tak atakować od drugiego? Ja przed półmetkiem jestem dopiero.
Więc szybki rekonesans. Szybkie myśli: co to było co pomagało?

Mleko. Tak zdecydowanie szklanka mleka. Albo dwa razy po pół. Raz jak zaatakuje tuż przed snem a drugi jak staniesz po raz setny do kibelka na siku. Bo chodzenie opanowałam do perfekcji i króliczek Luvion stał się moim bardziej nie Lelkowym przyjacielem. 

Migdały? Tak to chyba były migdały. 19:50 (sklep do 20stej) a ty mężczyzno mojego życia leć po te migdały, na które już patrzeć w maju 2014 nie mogłam ale leć! Bo nie wytrzymie! Może pomogą a póki co żuję te żurawinę. Po co? Nie pytaj po co ją żuję! Chyba z braku laku.

Rennie? Tak to rennie. Już w porządku mój żołądku chciało by się wykrzyczeć światu ale nie. Rennie nie działa. Ani te inne coś podobne do rennie tak zachwalane przez farmaceutkę. A tfu! Zły urok leci w świat. Niech teraz i już dopadnie ją ta potworna zgaga! Niech męczy jak mnie teraz właśnie i niech sobie weźmie te tabletki, zachwalane przez ciężarne. 
Więc co dalej...
Żuję gumę miętową na zmianę z ciumkaniem miętusów. 
Miłosz podchodzi "mama ammm". Więc mu daję kolejno: biszkopta, wafla ryżowego, herbatnika, jogurt, serek, kromkę chleba - wszystko nie. Wszystko nee. Wyciągam schowaną paczkę gdzieś za zapasem mleka. Wyciągam paczkę:
! Chrupek kukurydzianych ! - taaaaak. 
O taaaak. To one. Chrupki, które ratują mi dupsko. Ratują mój sen w poziomie (ile mam spało na półsiedząco w ciąży przez zgagę - ręka do góry). Ratują mnie przed strachem przed jedzeniem. Ratują moje macierzyństwo - schylanie się do dziecka przy zabawie/kąpaniu/jedzeniu. Mogę wszystko, bo kiedyś tam, gdzieś tam jakiś pan wymyślił chrupki kukurydziane! 

Dżizas! 
Dziękuję. 
Zapraszam na wyżerkę wszystkie moje przyjaciółki. Panne Migrene tylko bym wykopała z towarzystwa, bo na nią nie mam lekarstwa. 



Czytaj dalej

Święta, święta i po świętach. I pożegnaliśmy stary rok.


I Beksa chyba wraca do pisania bloga ;)

Drugie święta we trójkę, a w sumie trzecie we trójkę albo nawet pierwsze we czwórkę... Ach zagmatwane to. W każdym bądź razie - BEZCENNE.
Miny Miłosza niewiedzącego co to za pakunki są rozdawane przy choince - bezcenne.
Przywiezienie prezentów do domu - bo przecież nie odda. Są jego i "tiuu" mają leżeć. I ani mi się waż kokardki zrywać. - bezcenne.
Ubieranie iks razy choinki - bo przecież "mama zakłada bombki ale może nie ma siły już ich zdjąć, trzeba jej pomóc" - bezcenne
Bieganie za fajerwerkami, które są "tiuuuu" - bezcenne.
Zjedzenie setki pierogów także tych lepionych Lelkowymi rączkami - bezcenne.
Taty pomysł na kupienie samojeżdżącego radiowozu (wyjącego tak, że każdy wie, że radiowóz od dziś u nas jest) - bezcenne.
   
 
       

 

    
 
 
Bezcenne momenty, które wciąż ulatują nam płatki na wietrze.
Czasie stój. Chwilo trwaj.

Najlepszego kochani.

Co by się nie działo zachowujcie pogodę ducha. 
Nigdy nie może być tak do końca źle. 

Czytaj dalej