Karuzela Canpol Babies Piraci


Dostaliśmy do przetestowania karuzelę Canpol Babies z serii "piraci". Mój Miłosz jest już na karuzelki zdecydowanie za duży ale gościliśmy moją koleżankę z córeczką, u której trwa remont więc postanowiliśmy ją wykorzystać. Dziecko było zachwycone, w domu nie ma takiej karuzelki (znaczy już teraz ma) ale postanowiłam opisać swoje wrażenia. 
Motyw marynarski uwielbiamy. Potwierdzi to każdy a sam el Marinaro Miłoszo ma akcenty typu kotwice, statki, rybki na większej ilości pieluszek flanelowych czy kocyków. Plus za trafność. 
Otworzyliśmy pudełko i po chwili miałyśmy zamontowaną karuzelke. Piękną, praktyczną karuzelę. Wcześniej myślałam "taki bajer, niepotrzebny" teraz wiem, że przy kolejnym dziecku (serio to napisałam, kolejnym?) kupimy taką karuzele.

Ogromny plus za:
- łatwość montażu
- idealne kolory
- piękne wykończenie maskotek
- możliwość odczepienia maskotki (zaskoczyło mnie to)
- lusterko na karuzelce
- ilość melodyjek

Same maskotki są całkowicie praktyczne. Gdy nasze dziecko podrośnie lub całkowicie wyrośnie z karuzeli możemy wykorzystać je do zabawy. Dwie maskotki piszczą po naciśnięciu a dwie grzechoczą po potrząśnięciu. Są w dość mocnych kolorach - czerwony i czarny z pewnością przykuje uwagę dziecka.

Minus (niestety są):
- brak regulacji poziomu głośności kołysanek
- melodyjki są dość krótki

 Zdecydowanie polecam karuzele innym rodzicom. Nie mówię, że nie da się bez niej obejść - my jej nie mieliśmy, dziecko mimo wszystko jest szczęśliwe ale gdy Miłosz był bardziej świadomy otaczającego go świata a jeszcze tylko leżał karuzela wypełniłaby mu czas, choćby na trochę.


P.S. Zachęcam wszystkich do udziału w blogosferze:
http://canpolbabies.com/pl/blogosfera


Czytaj dalej

Jak wychować syna pod czyjeś widzimisię...


"Jak wychować syna? Tak, żeby synowa nie narzekała!" 
Że coooooo?! Że jak?! Wchodzę, czytam. Bo może ja źle syna wychowuje. Może to, że chce by był szczęśliwy, był sobą, trzymał uparcie w lewej ręce chrupka, bo lubi (o zgrozo będzie mańkutem? Będzie, jak lubi. A co!) i te de i te pe jest złe... Może ja powinnam już czytać te poradniki młodej, nowoczesnej matki?
Prasa krzyczy, że to nie tak to wszystko. Że matki muszą same wszystko. Nie słuchać mam, babć, cioć. Olać. Tradycja, metody sprawdzone, rozumiesz. Olać. Bo to be. Bo kiedyś człowiek wychowywał źle. Synowe mogą narzekać. Taka ja na przykład, no może nie ja, bo ja swojego faceta uwielbiam ale taka inna żona mniej szczęśliwa. Taka może narzekać, bo to pokolenie co na świat przychodzi i się wychowuje teraz to już nie. Bo kiedyś źle chowano dzieci. Teściowe rozpuścily swoich synów. Matki wymagały od córek by były gosposiami: tylko mop, gotowanie i pranie... 
A teraz inaczej ma być, rozumiesz. Kobiety wyzwolone, mężczyźni kapcie, papcie nie pantofle ale pantoflarze jasne, czemu nie?! 
Jakaś moda powstała. I ja mówię temu nie. NIE!
Ideałem byłoby wychować dziecko na człowieka szczęśliwego. Takiego co to ma pasje, lubi co robi i lubi ludzi, którzy go otaczają. Ideałem byłoby gdyby miał szacunek i szanował innych biednych, bogatych, ładnych, mniej urodziwych, mniej lub bardziej utalentowanych. Wiesz o co kaman? Starasz się, wypruwasz flaki, bo ten szkrab, który ledwo mama i baba potrafi powiedzieć sprawia Ci radość na maksa, że żyje, uśmiecha się, płacząc woła mama. Sprawia Ci radość i chcesz dla niego jak najlepiej a tu już musisz myśleć, by on nie był rozwydrzony, rozpuszczony, by za bardzo pobłażliwym dla niego nie być...

Przeczytałam artykuł na pewnej stronie... a co mi tam! chodzi mi konkretnie o to coś:

Czytam, bo sam tytuł wprawił mnie w złość ale może coś tam piszą ciekawego. Wyciągam wnioski: artykuł (e tam kilkanaście zdań na krzyż, bo co tu pisać) ja wam streszcze w jednym zdaniu.
Teściowe wychowały synów tak byśmy musiały zapierdalać za nich - nie popełniaj ich błedow.
Tak to rozumiem. Że my narzekamy na swoich mężczyzn (coś czuję, że mąż autorki ma dwie lewe ręce lub jest leniwy) to uczmy synów naszych by potrafili zrobić wszystko. Wróć! By chcieli, bo przecież mają ręce i mózg i potrafią, więc by chcieli robić wszystko. Się nie wyręczali.
Znacie mnie. Ja jestem za równouprawnieniem. Totalnie, jak ktoś chce coś robić niech robi (tylko dzieci nie krzywdzić!). Ale jak ja nie wyobrażam sobie mojego faceta myjącego okna tak on nie wyobraża sobie mnie z wiertarką. Tak mam. Nie dla mnie cieknący kran, zapchany zlew czy karnisz do powieszenia. Nie dla niego robienie prania (a uwierz mi potrafi) czy szykowanie ubrań dla dziecka "na jutro". 
On odkurza, obiera ziemniaki (ja tego nienawidze) no generalnie są u nas w domu rzeczy, których ja nie robie i już. I wierzcie mi nie jest to zasługą mojej czy jego matki, że tak u nas jest. Bo to komporomis, wolność i nawyki. Nasze. Wciąż nasze. 

I oburzenie moje. Autorko tego chłamu. 
Syna radzisz zmieniać komuś? Bo przysłowiowej deski nie opuszcza? A mężowi to co? Nie potrafisz powiedzieć? Nie potrafisz od dorosłego faceta wyegzekwować by pozmywał? Masz jakiś problem z teściową? Zmień swoje życie nie cudze! 

Jasne czasy się zmieniają. Ręka do góry czyj facet nie umył podłóg jak byłyście w ciąży? Czyj facet nie wstawał do dziecka gdy płakało? Czy facet nie angażuje się w domowe sprawy? Czasy się zmieniły. Na mężczyznach można polegać. Mężczyźni potrafią i chcą być rodzinni. Dbać o rodzinę. Nie tylko kasa i piwo i mecz w tv z gaciami  na dupsku. Feee. 

"Wniosek jest prosty. To, jak wychowywały synów nasze mamy i teściowe nie powinno być dla nas wzorem".
 Nie? Serio? Ja marze by mój syn był taki jak jego ojciec tfu jak tata kochany. Tata Miłoszowi zmienia pieluchy, ogarnia te męskie wiertarki, wkrętarki, młotki i śrubokręty. Ma w sobie kulturę, ma swoje pasje, sprzątnie, odkurzy itd. Co nie znaczy, że nie zrobię tego i ja. Facet szanuje mnie, nasze dziecko, ludzi wokoło. Wiecie nie miękka klucha ale facet z krwi i kości, który dawno temu już wyrzucił stereotypy do kosza. Jasne, że czasem upchnie coś w koszu, by nie iść opróżńić kosza. Czegoś nie widzi, czegoś mu sie nie chce o coś się potknie i trudno niech to leży, bo się nie chce. Ale czy my też tak nie robimy? Czy jesteśmy bez skazy? Nie! Jesteśmy ludźmi nie nadludźmi. 
No ludzie kochani co to w ogóle ma być! 

Ja kochani jestem jaka jestem.
Radzić Wam nie będę.
Sama sobie musze jakoś radzić z macierzyństwem. 
Ale życze Wam by Wasze dzieci robiły to co lubią. 
Jak chcą być czyjąś żoną i poświęcić życia na bycie gospodynią domową - niech będą. Jeśli synowie nie chcą czegoś tam robić - niech nie robią.

Nikt nie każe być komuś z kimś. Oddając swoje serce godzisz się na wady i zalety tego drugiego człowieka. 





Czytaj dalej

Moly, Mike, Magic czyli trójka dzieciaków prawie moich.

Duma mnie rozpiera. Jedna z moich koCórek Devon Rex urodziła w zeszła sobotę trójeczkę pięknych kociąt. Coś wspaniałego. O 5:00 obudziło nas popisliwanie. O 05:05 na świat przyszła czarna jak węgiel dziewczynka. Szybkie zaciskanie pępowiny, odcięcie, wytarcie kociaka i powrót do mamy. Balbinka zdążyła sama odessać i wyczyścić kociątko. Coś cuuudownego! O 6:44 i jeszcze przed kawą na świat przyszedł czarno-biały kocurek i znowu mama poradziła sobie perfekcyjnie. Kociaki wyczyszczone, ciumkające cyca, spokój i chill. Miłosz wstał, śniadanko i wzrok mówiący "łaaaaaaaaaaał". Ni z gruszki ni z pietruszki pojawił się kolejny kotek. Totalna niespodzianka. Skąd i jak? Nie wiem. Pół minuty wcześniej stałam nad Balbą a tu Daddy mówi "no jak się nimi zajmujesz?!". Co to za pretensja?! Wykończona Balbinka nie miała siły zająć się maleństwem. Raz ciach szybkie wycieranie, odessanie, pępowinka i do mamusi. Kurczę! Tak mnie straszyli, że będzie trudno, że będzie kotka miauczała, że bałagan, że smród! Glupi głupcy! Cud się stał u mnie w domu. Odebrałam koci poród i patrząc na tak spokojną choć zmęczoną Balbinkę karmiącą swoje jeszcze mokre dzieciaczki pomyślałam: jakie to piękne. Macierzyństwo jest czymś pięknym. Nowe życie jest czymś pięknym. Cholera jasna ufność tych kociaków, czułość tej kotki to wszystko jest czymś pięknym. Stałam nad tymi kociakami i pomyślałam: żeby każda matka tak kochała swoje dzieci! Patrzcie i podziwiajce hihihi!


Czytaj dalej

Porównanie pieluch Dada tych "nowych" i "starych"

Typowo pieluchowo dziś u mnie, ponieważ wczoraj kupiłam "nowe" pieluchy Dada. Zachęcona opinią koleżanek, że cytuje: "są bardziej jak pampers premium" postanowiłam wziąć paczkę. A więc od razu kochani wam mówię: dada to dada, pampers to pampers. Kropka. Nie raz z resztą w swojej karierze zmieniaczki pieluch spotkałam się z opinią, że któreś pieluchy są jak Pampersy. Żadne, podkreślam żadne nie są takie jak Pampers i zdania nie zmienię. I nie piszę tego jako ambasadorka marki czy chwalipięta-matka wierna "pampką". Piszę to jako matka-testerka. 
Miłosz od urodzenia używał Pamers 1 , potem zużyliśmy całe opakowanie pampersowych dwójek i przy kolejnym na pupie zaczęło się robic odparzenie. Pomyśleliśmy: "lato, dupa się kisi, posmarujemy sudocremem czy bepantenem i będzie ok". Ale nie było. Zmieniliśmy pieluchy na Dada i problem zniknął sam. A więc bye, bye sterto pieluch kupionych na zaś. Zostawiliśmy sobie kilka sztuk "trójek" ale w efekcie po każdym założeniu pieluchy na pupie miłoszowskiej pojawiało się odparzenie. I tak od lipca jesteśmy na Dadach. No pomijając przygodę a tescowymi pieluchami, które są toćka w toćkę (według mnie podkreślam) takie same. I znowu podkreślam: nie są jak pampersy. Daleko im do ich miekkości, chłonności, elastyczności, falbanki nie są tak delikatne a rzepy nie są takie rościągliwe. Ale znowu wracam do Pampersa (no co ja poradzę, że mnie one jakością urzekły a miłoszowskie pośladki nie toleruja?!). 
A więc jesteśmy na Dadusiach i tu pragnę napisać:
NIGDY, PRZENIGDY NIE KUPUJCIE FITTI Z BIEDRONKI. NIGDY. Są sztywne, nieprzewiewne, "rzep" to taśma, która się za chiny nie chce odkleić przy zmienie piluchy na kolejną. Dajcie sobie spokój, różnica w cenie 2-3złote a nerwy jakich mało. Dostałam taką paczkę, a że ja nie jestem z tych osób, co lubią wyrzucać, w miesiąc zużywaliśmy zawartość jednego opakowania zakładając dziecku np. na godzinę przed kąpaniem. Nie odparzały dupska, nie podrażniały w żaden sposób więc szkoda było wyrzucać.

A więc te nowe Dady...
Najpierw może fotki porównawcze?
Prosze:





Teraz ode mnie.
Znowu podkreślam. Kochane jeśli ktoś Wam mówi, że te są lepsze od tamtych, bo bardziej przypominają Pampers Premium a jesteście (jak ja) zadowlone ze "starych" Dad - nie zmieniajacie pieluch. Nie ma na rynku pieluchy, która przypominałaby pampersa. 
Niewątpliwą zaletą Dad jest cena. Zawsze taniej niż Pampers 15-20złotych na paczce, co przy minimum 1,5roku (nie znam osoby, która odpieluchowała dziecko wcześniej) daje niezłą sumke. Jak bardzo potrzebną sumkę na inne wydatki na dziecko. 

Co mają nowe Dady... 
-są zdecydowanie cieńsze
Moje wrażenie po otworzeniu paczki i wzięciu Nowej Dadki do ręki było: o kuźwaaaaa. Jest dużo cieńsza, od razy pomyślałam, że idzie lato bedzie dziecku lżej. 
-wkład jakby inaczej żeluje
 Dady w ogóle inaczej żelują niż pampers, ten wkład jest inny ale "nowa" po prostu puchnie jakbyście namoczyły wate. Nie wiem jak (według producenta zachowują suchość) dziecko mogłoby wytrzymać w niej noc. Nawet jeśli zachowa tą suchość to nie wiem jak dziecku mogłoby być w niej wygodnie.
-wkład z tyłu jest płytszy (zdjęcie numer 2) i nie jest to dobrym pomysłem, nie w przypadku mojego dziecka, któremu kupsztyl zdaża się, że idzie wbrew prawom grawitacji w górę i wychodzi na plecy. Jeśli tak jest i w 2-kach i 3-kach (gdy dziecko leży na plecach prawie non stop) to ogromny minus. Oczywiście i wychodzenie kupsztylka pleckami zdażyło się i w osławionych pampersach więc nie traktujmy tego jako wyrocznie ;) 
-nowe, delikatniejsze falbianki
To ogromny plus, choć wcześniej nie narzekałam na nie ale u "nowych" falbanki są mniejsze, delikatniejsze, gumeczki są bardziej miekkie i z pewnością nie odciną się dziecku w pachwinkach.
-nowy design. 
Kurde tu mnie mają. "Stara" Dada ma te hipcie tak oklepane już, że aż przykro wkółko na nie patrzeć. Przeżarły mi się te żółto-zielone hipopotamy. Nowa kolorystyka, jakiś napisik typu "jesteś super" i od razu przyjemniej.
-Cena
 3złote na paczce

Podsumowując:
Nigdy nie byłam niezadowolona ze "starych" Dad. Ogromnym plusem było to, że nigdy nie wystąpiły odparzenia na dupce synka, cena jest super i jakość jest odpowiednia. Nowe raczej nie są czymś co powoduje "wow" i szał ale dla cieńszych falbanek i samej cieńszej pieluchy (zwłaszcza w lato) warto kupić paczkę, by samemu się przekonać. W "moich" biedronkach są wykupione "stare" 3ki i 4ki. Myślę, że ludzie jakoś boją się nowego. Sama gdybym nie była ciekawa tych "nowych" bym nie kupiła ale ciekawska bestia ze mnie. Czasem nie warto, skoro "stare" są tym czego ja od pieluchy oczekuje.
Ja zdecydowanie będę w pierwsze kolejności sięgała po nowe. Dla wygody mojego dziecka.

Czytaj dalej

BLOND SOWY - ROZDAWAJKA

Hello hello.
Daddy ma dziś urodziny. Więc w eter krzyczę: STO LAT W ZDROWIU, SZCZĘŚCIU, MIŁOŚCI, OPŁYWAJĄC W LUKSUSACH ETC. BABE ALL THE BEST FOR YOU!

No i może jakaś rozdawajka ode mnie?
Mam piękne sówki i pomponiki i szmatki sensoryczne.
Sówki i szmatki są uszyte z miky i bawełny.
Do wygrania dwa komplety jeden typowo dla dziewczynek, drugi dla chłopca.
A co trzeba zrobić.
Hmm....
Może żeby nie było pretensji i żali zrobimy losowanie, Miłosz wybierze karteczke a raczej dwie karteczki-losy (jeśli się was zgłosi więcej niż dwie hihihi).



Zasady: (kurcze jakoś dziś pełna euforii jestem i trudno mi się skupić)
1. Obserwuj @blond_mama na instagramie
2. Udostępnij (regram) obrazek konkursowy, który mam na instagramie a pod nim #blondsowy
3. Zaproś do zabawy 3 (słownie trzy) osoby.
4. W komentarzu pod obrazkiem konkursowym na moim instagramie wpisz czy chcesz zestaw dla dziewczynki czy chłopca. 
5. Rozdawajka trwa od dziś od teraz do niedzieli 22.marca 2015r.

Żeby nie było nie fair:
Jeśli w rozdawajce chce wziąć mama bliźniaków lub trojaczków (i innych raczków też). Zapraszam! Jeśli mój Smajlek wybierze los z nazwą instagrama mamy z bliźniakami wyślę dodatkow komplet dla drugiego czy też trzeciego dzieciaczka. Ale! Wyjątek tylko dla takich dzieciaczków z wielopaka ;) 

Więcej konkursów dla dzieci i kobiet w ciąży znajdziesz na stronie Konkursowe Mamy - Kliknij tutaj


Czytaj dalej

Motyle w brzuchu...

Ciepło na dworze się zrobiło. Latam bez kurtki, rozpuszczone włosy falują mi na wietrze. Czuje się inna dziś. Wolniejsza. Tak, zdecydowanie czuję się wolna. Idę jak młoda siksa z uśmiechem na twarzy, słucham śpiewu ptaków, czuję powiew wiosny, czuję motyle w brzuchu, wdech, wydech, westchniętcie i myśl: ZNAM TO UCZUCIE! Czuję się tak jakbym była zakochana. I wiecie co? Cholernie kurwa mać zazdroszczę wszystkim zakochanym. Zazdroszczę pierwszych spojrzeń, pierwszego trzymania się za rękę, tego całkiem niewinnego dotyku, odliczania do spotkania i smsów typu: "żyć bez ciebie nie umiem". Zazdroszczę. I nie dlatego, że mi źle z moim facetem. Jest mi zajebiście dobrze, choć codzienność czasem chce nas zadziugać swoją szarością, swoim rytuałem: pobudka, pielucha, mleko, całus, Dora, kawa itd... 
Pamiętam to podekscytowanie, te westchnięcia, spojrzenia w oczy, te spotkania. Sięgam pamięcią wstecz i żaluję, że te chwile przeminęły. Że jak się wiedzie to kuźwa już nie przeżyjemy motyli w brzuchu, nie dotkniemy się po raz pierwszy... Powaliło mnie! Kocham swojego faceta, bardzo. Każdy etap związku jest inny. Od zauroczenia, zakochania, latania, wystawania pod domem, bo żadne nie chce iść jeszcze do domu, jeszcze chwile, chwilunie, po pierwszą kłótnie, pierwsze zamieszkanie razem by w wielkiej kłótni krzyczeć "już mnie nie zobaczysz" i pierwsze godzenie się nad spakowaną walizką. Pierwsze poważne kocham, pierwsze skarpety w sypialni pod łóżkiem i odkrycie, że one wcale mi nie przeszkadzają... Pierwsza rybka, pierwszy kot i myśl o dziecku. Stało się. Ja wyemancypowana kobieta pragnąca siły i niezależności. Krzycząca o wolności, bo tylko woloność dawała szczęście i radość. Ja krocząca na szpilkach nowo obraną drogą, zarabiająca kasę, wybierająca z kim kiedy i po co w ogóle chce się widzieć. Ja! Ta która zmienić się nie miała. Ta która psa mieć nie chciała, bo za duże zaangażowanie... Łamiąca stereotypy. Ja! Pieprząca system i wszystko to co idealnie wpasowało się w jakiekolwiek normy. Ta właśnie dziewucha choć już od dawna kobieta zachciała mieć dziecko. Z tym facetem będącym koło niej 24/dobe od iks czasu, wspierającym, kochającym, wkurwiającym, opiekującym, zabawiającym etc. Ja i On wtedy we dwójkę wkrótce we trójkę mieliśmy tworzyć ten świat na nowo, od początku, od zera, tak by było idealnie wręcz miało kolić w oczy nasze szczęście. Plan spisany - realizowany. I oto jesteśmy. Żyjemy razem. Kochamy mocno, żyjemy intensywnie, idziemy ku lepszemu z dnia na dzień coraz pewniej i konkretniej. Idziemy i wiecie co?! Jestem zakochana. Wczoraj, dziś, jutro. Kocham. Miłością nową codzień. 
Kochać, iść dalej. 
Tworzyć przyszłość.
Kropka.

"Możesz nie być jej pierwszym, jej ostatnim, lub jedynym. Kochała wcześniej, może kochać ponownie. Jeżeli teraz kocha Ciebie, to co innego się liczy? Nie jest perfekcyjna, ty też nie jesteś, razem też możecie nigdy nie być doskonali, ale jeżeli potrafi cię rozśmieszyć, skłonić do myślenia, i przyznania, że jesteś człowiekiem i popełniasz pomyłki, zostań z nią, i daj jej jak najwięcej. Może nie myśleć o tobie w każdej sekundzie dnia, ale da ci cząstkę siebie o której wie, że mógłbyś nią złamać jej serce. Więc nie rań jej, nie zmieniaj jej, nie analizuj jej, i nie oczekuj od niej więcej niż może dać. Uśmiechaj się kiedy cię uszczęśliwia, daj jej znać kiedy cię denerwuje, i tęsknij kiedy jej nie ma."
Bob Marley


P.S. Nasz Miłoszek Groszek vel. Lelek skończył 9(!!!!!) miesięcy! Oh yeah! Już niebawem rok! Oh yeah nr 2! 




Czytaj dalej

Kilka wolnych myśli...

Ok moi kochani długo blondyny nie było, bo blondyna miała swoje wkrętki. Świat mam zaprogramowany pod system operacyjny "Miłosz" i kuźwa wierzcie mi nie jest tak łatwy jak Mac  Os X. Ząbkowanie to pikuś. Lelek ma swoje humory, na swój sposób mówi nie, dywan już lepi się od kaszki, bo "matko daj mięcho, daj chleba, daj Bielucha ale nie tą kaszke" i bije rekordy w przetransportowaniu swoich czterech liter z salonu przez kuchnie i przedpokój do łazienki omijając wszystko co miało go zabawić na 5 minut. Drogie mamy apel tak na marginesie i rada w jednym. Nie kupujcie dzieciom zabawek edukacyjnych. Po co? Daj dziecku pokrywkę od słoika (czystą! Rozumiesz?! Czyściutką!) albo podkładkę pod kubek. Wierz mi to milion razy ciekawsze dla niego niż te wszystkie bzdety, które kupiłaś. Serio. Nie wiem po co człowiek inwestuje w edukacje od urodzenia skoro prymitywny patyk byłby lepszy choć z pewnością mniej bezpieczny (sama rozumiesz oko wydłubane, sraczka po obskrobaniu patyka na około itd.). Ale tak calkiem serio teraz, bo pewna część z Was nie wie, że ja żartuje i te zabawki edusredu są potrzebne by dziecko się rozwijało. Daddy jakiś czas temu nauczył Lelka chować kubeczek w kubeczek te z fishera i morda mi się cieszy, że moje małe bubu potrafi rozkminić co i jak trzeba zrobić. Ave Miłosz. 
A więc zajęta przez Miłosza  (i jego zapierdzielaniem po domu z turbo doładowaniem, jego chodzeniem przy meblach w międzyczasie bijąc sobie brawo) oraz wyczekiwaniem na kocięta Balbiny (ile można czekać!) i czytaniem kolejny raz co i jak z takim kociakiem trzeba zrobić, obsługując sprzęt agd i rtv nie miałam czasu na to by do Was się odezwać. A więc żyje i mam się dobrze. Choć to co czytam ostatnio dobre nie jest... 
Tak na przykład jak te cholerne szczepionki a raczej zamieszanie wokół nich, bo szczepić dziecko trzeba. I już. Takie mam zdanie. Ty miej inne, nie mam zamiaru nikogo do niczego przekonywać, choć uważam, że to specjaliści powinni mieć władze nad zdrowiem najmłodszych, bo potem się skończy jak z tymi rodzicami co zagłodzili dziecko, bo znachor im kazał dziecka nie karmić czy też karmić mlekiem kozim. Niby 21 wiek, niby ludzie młodzi, oczytani a doprowadzili do tragedi. A więc ja szczepie i plisss ludzie kochani szczepcie dzieci. Edukujcie się. Nie popadajcie w skrajności...


Druga sprawa dotyczy pytania: Kiedy człowiek staje się człowiekiem? Kuźwa dziewczyny jak mnie zaskoczyło (o naiwna blondynko!), że dziecko w brzuchu matki nie jest człowiekiem jeszcze. Obejrzałam tego newsa. 
Olać, że to tvn, chodzi mi o fakt, że dziecko, które może normalnie funkcjonować (przecież dziecko urodzone w 36tygodniu ciąży a nawet wcześniej jest w stanie przeżyć poza organizmem matki) nie jest uznane za człowieka do momentu porodu. I kiedy ktoś spieprzy coś choćby na 10minut przed pojawieniem się na świecie maleństwa nikt za to nie będzie odpowiadał... Czyli, że co? Że nie jest czlowiekiem? No nie jest. Tak mówią...
Jako kobieta, która przez 9 miesięcy, całe 41 tygodni nosiła pod sercem dziecko wiem, że to małe coś żyło we mnie i nawet miało swoje kaprysy. Przecież tak cudownie mnie skopał gdy zjadłam coś ostrego lub słodkiego. Ono czuje tak samo ból jak my. Tak samo reaguje na dotyk jak będzie reagował po narodzinach. I jestem zaskoczona. Czemu prawo się nie zmienia! Czemu maleństwo w brzuchu jest płodem a nie człowiekiem. Czemu ludzie nie mogą chronić życia od poczęcia. Skoro jest dofinanoswanie do in vitro to czemu nie dba się w takim samym stopniu o człowieka tego co już został poczęty! 
Tak mnie jakoś wkurza to. Zawsze. 


Czytaj dalej