Tup, tup, tup...
Spadają liście z drzew, słoneczko nie świeci już tak mocno, żar nie leje się z nieba.
Kocham jesień.
Za te kolory, za złote promienie słońca, za płaszcze i szaliczki, za kawę pitą na ławce w parku. Za to, że przypomina mi o przemijaniu i wprost czerpię garściami z tego życia, zostawiając odpoczynek na zimę.
Pozmieniało się.
Miłosz rośnie. Rok temu był zaledwie ziarnkiem ryżu dziś jest już prawie 7kilo tego szczęścia. Rozpływam się patrząc w jego oczy. Jak to było gdy jego nie było? Gdy zarywaliśmy noce, wstawaliśmy po 16, chodziliśmy w środku nocy na spacery, piliśmy wino słuchając muzyki, rozmawiając przy tym na tysiące tematów, jakże odległych od dzisiejszego: "trzeba kupić pieluchy, bo się kończą"... Czy wróci ten czas? Nie sądzę. Czy chcę? Nie... Nie za cenę jego serduszka. Nie za cenę tych oczu wpatrzonych we mnie, tych rąk wyciągniętych w moją strone. Nie za cenę tej rozpromienionej twarzy, na której maluje się uśmiech, gdy na niego spojrzę.
Kocham moje dziecko.
To takie banalne.
To takie magiczne.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz