Wstałam rano. Wcześniej niż zwykle. Ledwo. Ledwiutko. 9:00 Miłosz obudził mnie kopniakami w żebra. A co! Mama, mama, mama, mama. Ostatnio spodobało mu się coraz bardziej to mówić. Założyłam dres i bluze. Oczojebny róż co by poprawić ten dzień. Ale nie. Dalej się odnaleźć nie mogłam. Dalej mój umysł był w łóżku a ciało już w kuchni parzyło kawę i robiło kaszkę dla bobasa. Jak z automatu nakarmiłam dziecię i poszłam do sklepu. Nie pomógł mroźny powiew wiatru. Nie pomogło "słuuuuu-chammmm" ekspedientki (uwierzcie, trzeba to usłyszeć "na żywo", by zrozumieć jak bardzo to "słucham" stawia na nogi). Nie pomogły "wróżby na dziś", bo w horoskopie moim i Daddiego rewelacje w stylu "nic nie będzie układało się po twojej myśli". Gdybym wcześniej przeczytałabym wiadomości wiedziałabym.
Blue monday. Najbardziej depresyjny dzień roku.
I niby ja przejmować się tym nie powinnam, no bo jak?! 2 czarne koty a mam wierzyć w zabobony?! Ale ten poranek. To szaro-bure niebo. Ten ciężar w bani i myśl "let's go back to bed".
Ale nie... Kuźwa nie! Teraz już wiem, blue monday srondej. Olać. Na przekór. No bo jak nie jak tak?!
A więc naukowcu kochany, który stworzył wykresik i wyszedł mu 19stycznia - pieprz się. Koniec. Ja dołować się nie będę, ne ne ne ne neeee.
Don't worry be happy. Ot co!
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz