Kocham mojego kota mimo wszystko.
O cholernym około-południu cholernej środy.
Udostępnij ten post
Nogi właża mi dziś w dupsko. Wysprzątałam cały dom, łacznie z umyciem podłóg. Bibelotów, spinek, spineczek, śrubek śrubeczek i wszystkiego co swoje miejsce ma odnalazłam wszędzie tam gdzie być nie powinno. Bywa. Ale sprzątniete. Ogarnięte. Spokój i harmonia powróciły na salony. Buziami się cieszyła, wszystko raz ciach, udało się. Ale o odpoczynku nie ma mowy. Syn przecież jest. Siadłam na kanapie, karmie Miłosza obiadkiem i co? Po calutkiej podłodze, tej która dopiero co wyschla idzie mój kocur z miną "sorry, że żyje" i ja już wiem, już widzę te ślady łapek. Ale nie to, że wlazł w mokre coś. Nie. Poszedł szanowny kocur do łazienki i tam gdzie stoi zazwyczaj kuweta - nasikał. Potem z tymi łapami w sikach przeszedł przez przedpokój, kuchnię i salon. Na mój widok jak wspomniałam przeprosił wzrokiem i zaczął uciekać. Wparował do sypialni pod łóżko a ja, cierpiętnica Izabela wzięłam szmatę, miskę, płyn i wodę i na kolanach myłam drugi raz podłogę. Dziecko płacze, ja płaczę, bo śmierdzi, bo już cholera jasna to myłam, bo sierściucha trzeba wykąpać a kiedy?! Jak?! Dałam radę. No bo jak inaczej. Ale wyżalić się muszę. Bo nawet zła na tego mojego syna z innej matki nie mogłam być. Bo to ja wzięłam kuwetę, wymieniłam żwir i postawiłam kuwetę na kiblu by umyć podłogę w łazience. Dżizys! Nie wiem drogie mamy jak miałabym mieć siłe i chęć ugotować obiad. O 14:30 marzyłam tylko o kawie i o tym by posadzić swoje 4 litery na kanapie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(
Atom
)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz