Widziałam Cię jeszcze potem na oddziale.
Mój syn psocił na świetlicy. Twój spał. Tłumaczyłaś pielęgniarce jak ma układać mu poduszkę pod plecy by się nie zsuwał. Głaskałaś go przy tym po głowie. Obserwowałam Cię ukradkiem, ponieważ Cię podziwiam. Podziwiam Twoją siłę. Twój spokój. Twoje opanowanie. Twoje zaangażowanie. I jest mi wstyd. Wstyd za siebie samą. Za moje słabości. Moje zmęczenie. Moje lenistwo. Jestem pyłem w porównaniu z Tobą. Małą płotką.
Wracając do domu myślałam o Tobie. O tym jakie szczęście ma Twój syn, że Cię ma. Nie zrozum mnie źle, każda matka, która prawdziwą matką się chce nazywać, robiłaby wszystko dla swojego dziecka, ale Tobie to wszystko przychodziło z taką łatwością. Miałaś ten uśmiech na twarzy. Dżinsy i czarny sweterek. Twarz z lekkim makijażem. Wyglądałaś tak świeżo. A przecież masz tyle pracy przy swoim dziecku... Gdy ja siedziałam obserwując swojego starszaka bawiącego się, Ty masowałaś nogi swojemu synkowi. Mówiłaś mu, że musicie przecież ćwiczyć by kiedyś mógł chodzić. Gdy ja rozmawiałam przez telefon Ty karmiłaś swojego synka, bo przecież nie potrafi jeszcze jeść łyżką, choć z widelcem radził sobie pięknie. Matko jak ty go chwaliłaś! A gdy ja siedziałam z gazetą w ręku ty czytałaś swojemu synkowi... I wtedy pomyślałam, że jesteś wielka. Że nie wszyscy mają taką siłę. Nie wszyscy potrafią dbać o swoje dzieci tak jak ty dbasz o swoje dziecko. Dajesz mu całą siebie i mimo wszystko jesteś dla niego i masz ten uśmiech na twarzy. I ciepło, które rozświetla szpitalną salę.
Wróciłam do domu. Myślałam o Was.
Życzę Ci wszystkiego najlepszego.
Sobie życzę by świat był pełny takich ludzi jak Ty.
Dziękuję Ci za dziś.
Choć nie podałyśmy sobie ręki ja czuję, że dotknęłaś mojej duszy.
Dziękuję.